Miałam niedawno urodziny – i to aż trzydzieste czwarte… Jakoś nie mieści mi się to w głowie! W niej zatrzymałam się gdzieś na dwudziestu pięciu i tak też się czuję. Czyli bardzo młodo! A czemu by nie? Gdzieś jest napisane, że ma mnie definiować metryka, ilość doświadczeń, dzieci? Ale mimo wszystko mam ostatnio gonitwę myśli. Chyba każdy z nas czasem robi urodzinowy bilans… Zastanawiam się, co zrobiłam dotąd, dokąd zmierzam, co osiągnęłam, a które szanse zmarnowałam. Czy czegoś żałuję… I dzisiaj chyba już wiem. I nie, odpowiedź nie jest taka znowu oczywista, jakby się mogło wydawać! 

urodzinowy bilans

     Od najmłodszych lat czułam, że świat należy do mnie. Wiedziałam, że wiele dla mnie szykuje, albo inaczej, że wiele chcę od niego wyciągnąć. Od maleńkiej Patrycji do mnie dzisiaj – mam wobec życia wielkie oczekiwania. Kiedyś marzyłam o zdobywaniu szczytów – chciałam zostać aktorką albo, trochę później, światowej sławy reżyserem. Uwielbiałam podróżować i chciałam zdobywać świat! W tym celu postawiłam wszystko na jedną kartę – przerwałam filologiczne studia i wyjechałam do Francji spełniać marzenia. Jako że od czwartej klasy liceum byliśmy z D. nierozłączni, pojechaliśmy razem. On studiował ekonomię, ja sztukę filmową. Jak w dobrze napisanym biznesplanie! A jednak… po roku wróciliśmy. Życie szybciej zawróciło mnie z obranej ścieżki, jeszcze zanim zdążyłam się na dobre rozpędzić. O powodach nie chcę mówić, miały związek ze zdrowiem, ale wiedziałam, że muszę wracać do Polski. Nie byłabym szczęśliwa nigdzie indziej. Ponadto rok życia z D. dał mi świadomość, że żadna kariera solo w wielkim świecie (a moje plany zdecydowanie oscylowały wokół Hollywood 😉 ) nie jest już dla mnie. Zakochałam się w nim na amen i chciałam możliwie jak najszybciej uwić własne gniazdko. Wyprowadzić się od rodziców i zacząć życie na własny rachunek. Zrewidowałam priorytety o 180 stopni – uznałam, że to, co chcę wyciągnąć od życia to przede wszystkim emocje. Wszystko przeżywam dramatycznie mocno – zarówno wzloty, jak i upadki, radość i rozczarowania. A skoro chcę emocji, to nie muszę ich szukać tylko w wielkim świecie. Mogę je znaleźć u boku kogoś, kogo kocham.

Po powrocie udało nam się kupić mieszkanie, wyremontować i założyć rodzinę – która szybko się rozrastała! Na szczęście tak samo jak nasza rodzinna firma 😉 Na świecie, po Filipku, pojawił się zaraz Maks i trzy lata później Feluś. Kupiliśmy większe mieszkanie. Mimo ogromnego – czasem – zmęczenia miałam poczucie, że mamy wszystko – lub prawie wszystko – pod kontrolą i że idziemy w dobrym kierunku. Założenie najpierw bloga, potem firmy BPM było dla mnie również wydarzeniem granicznym. Dotąd pomagałam mężowi w pracy w rodzinnym biznesie, a teraz miałam zająć się swoją firmą, wspólnie z Martą. Co więcej, zajęłyśmy się czymś totalnie nowym – produkcją ubrań – i uczyłyśmy się wszystkiego od zera. I dawałyśmy radę ogarniać to zgrabnie przez ponad trzy  lata. Nieźle, zważywszy, jak mocno komplikowały nam jej prowadzenie pojawiające się na świecie kolejne maluchy… Gdy pojawiły się bliźniaki, na ponad rok wstrzymałam oddech. Dni wypełniły mi te Tyciaki całkowicie. Tuż przed ich narodzeniem kupiliśmy dom i ogarnianie bliźniaków, starszaków i 200m domu – było dla mnie momentami zbyt wiele. Dopiero dzisiaj powoli wychodzę z impasu, głównie dlatego, że poszukałam pomocy – zarówno do domu, jak i do dzieci (pisałam o tym TU).

(fot. Marta Obiegla)

    Słowem… wiele się działo. Dzisiaj mam 34 lata i kochającą rodzinę, męża, wspaniałych rodziców, siostrę… bez kłótni żyjemy ze sobą blisko już tyle lat. Mam pięcioro dzieci, które są dla mnie całym światem. Mam nadal swoją firmę, piszę bloga, którego ciągle rozwijam i chcę na nim bazować przez najbliższych parę lat. Do odważnych świat należy! I bez końca dopieszczam wnętrza naszego nowego wciąż domu – wiele kątów nadal czeka na moją rękę. Ale mam wiele czasu. Spokojnie…

     Mimo ogromnych, nieco egzaltowanych oczekiwań młodej Pat dzisiaj cieszą mnie rzeczy najmniejsze. Piękny widok na drugim końcu świata potrafi wzruszyć tak samo, jak widok śpiącego dziecka we własnym domu. Trafiony prezent od bliskiej osoby ucieszyć tak mocno, jak promień słońca rano na poduszce. Co więcej, mam możliwość częstego podróżowania z racji charakteru rodzinnej firmy i kocham to – zamiłowanie do podróży mam chyba w genach po dziadku – marynarzu 😉 Najchętniej raz w tygodniu gdzieś bym pojechała! Uwielbiam po prostu wsiąść do auta i pojechać nad morze, by przez moment poczuć piasek pod stopami. Albo wysiąść na skraju lasu i wdychać jego boski zapach… Słowem… uwielbiam krótkie wypady i nasze dłuższe podróże, a najbardziej wyloty… i powroty do domu.

urodzinowy bilans

     A najważniejsze, co mi się w życiu udało…? Wszyscy pomyśleliście, że rodzina, prawda?

I tak, i nie. Otóż… po wielu rozmyślaniach wydaje mi się, że najważniejsze jest dla mnie to, że żyję w zgodzie ze sobą. Robię to, co lubię – kocham swoje dzieci, piszę bloga, wykańczam dom. Nie walczę z życiem i nie cierpię z powodu źle podjętych decyzji. Właściwie czy wszystkie były najlepsze? Może osiągnęłabym więcej zawodowo, gdybym została we Francji? Gdybym w Polsce skończyła inne studia, niż polonistyka, w której od początku nie chciałam „zostać”, a studiowałam, bo lubiłam? NIE WIEM i nie zastanawiam się nad tym! Odnajduję się z tymi podjętymi przeze mnie decyzjami idealnie. I niczego nie żałuję, nigdy, nawet przez jeden moment. Nauczyłam się, że cokolwiek by się nie działo, nawet, jeśli z moich planów zostaje garstka popiołu, to nic. Widocznie tak miało być. I zawsze – nie z reguły, ale zawsze – okazuje się, że faktycznie, to była zmiana na dobre. Na lepsze. I że jest lepiej niż mogło być, gdybym nie zmieniła zdania, nie podjęła ryzyka, nie osiągnęłabym tego, co dzisiaj daje mi tyle radości.

A najważniejsze… już piętnaście lat temu wybrałam i kocham do dzisiaj najwspanialszego faceta na ziemi. Że się na nim poznałam, mimo wcześniejszych sercowych rewolucji!… Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, jak dobrą intuicją wykazało się moje serce. To samo serce, które mogło mnie skierować w zupełnie inną stronę, a jednak wybrało to, co najlepsze. Myślę, że czasem jedna decyzja potrafi zaważyć na reszcie życia. Jedna dobra – pociąga za sobą szereg następnych, jeszcze lepszych… Ja tę decyzję podjęłam piętnaście lat temu!.. Jasne, że D. ma wady. Jak każdy, jak ja sama. On zna moje, a ja jego, dlatego umiemy je omijać albo przechodzić nad nimi do porządku dziennego. Uwielbiamy być ze sobą i nic więcej nam do szczęścia nie potrzeba. Mam za męża najlepszego przyjaciela i zarazem najlepszego ojca dla moich dzieci. I to właśnie ta nasza miłość jest największym sukcesem mojego życia!… Banał? Może… ale życie w miłości jest łatwe… tak banalnie mogę żyć. Zasypiać i budzić się szczęśliwa, u boku kogoś, komu na mnie zależy tak samo, jak mnie na nim!

urodzinowy bilans

     Mój urodzinowy bilans wychodzi mi zatem pięknie na plusie. A co dalej? Kto wie. Pewnie nadal nie będę sobie liczyć lat i kilogramów 😉 Jest mi dobrze ze sobą i mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni. Patrzę na świat przez różowe okulary, bo nie potrafię inaczej. W ludziach widzę dobro, rzadko kiedy nieudolność i cieszę się z drobiazgów tak, że potrafię ryczeć ze szczęścia, i rzucam garnkami, albo chociaż mięsem, gdy coś mi nie wychodzi. Nawet, jeśli, nie daj Boże, powinie nam się kiedyś noga… tfu, tfu… to wiem, że cokolwiek to jutro przyniesie, zmierzymy się z tym razem. I damy radę.

A nienasycenie życiem czuję do dziś, bo wiem, że tuż za rogiem coś czeka na mnie. I wiem, że to coś dobrego. W końcu najlepsze dopiero przede mną!

urodzinowy bilans

urodzinowy bilans

(fot. Rafał Mroziński Troche Fajny Fotograf)

~ Pat