Jednym z moich ulubionych słów w języku polskim jest… „krzątać się”. Przywodzi na myśl dom, a co za tym idzie – ciepło, bezpieczeństwo, przytulność, a nawet miłość – bo w wykonywanie zwykłych, domowych czynności względem kochanych osób wkładamy wiele serca. Wspólne posiłki, układanie kwiatów w wazonie, a nawet wieczorne seanse, codzienne, drobne rytuały, jak kawa w ulubionym kubku – to wszystko tworzy dom. Miejsce, w którym zaczyna się i kończy dzień.

Dzisiaj chciałabym Wam pokazać, jak wyglądała nasza metamorfoza pokoju dziennego z IKEA!

W naszym Nowym Domu (wciąż tak o nim myślę) mieszkamy już ponad cztery lata, a jeszcze Wam nie opowiedziałam tej szalonej historii. Wiem, że jesteście ciekawi!

Okres ciąży bliźniaczej, pełnej rewolucji życiowych i zdrowotnych, do tego zakup domu, to była istna jazda bez trzymanki. Odkąd dowiedzieliśmy się o podwójnej niespodziance, wiedzieliśmy, że musimy wyprowadzić się z dotychczasowego mieszkania. Miało 55m, dwie sypialnie, salon z kuchnią – nie do pomyślenia przy siedmiu domownikach. Szybko zapadła decyzja o zakupie domu, w którym moglibyśmy zamieszkać po krótkim, niewielkim remoncie; do tego trzeba było sprzedać szybko mieszkanie. To udało się dosłownie w jeden dzień – tuż po wystawieniu ogłoszenia, po kilku godzinach, przyszedł zdecydowany klient – i kupił, tak po prostu. To było jak magia! Mówił, że latami czekał na mieszkanie z tym widokiem (a był piękny!), więc zgodził się na wszystkie nasze warunki. Nawet na ten, że będziemy mieszkać w nim nawet do końca listopada (wówczas nie wiedziałam, ile czasu zajmie nam zakup, ale zostawiałam sobie furtkę, by dotrwać w nim do porodu, wyznaczonego na koniec grudnia). I tu się zaczęły schody… Byłam bardzo zaskoczona, wyobrażałam sobie, że tyle się dookoła buduje, więc bez problemu znajdziemy mały domek – najchętniej wolnostojący, albo bliźniak – dla siebie, tymczasem wtórny rynek nieruchomości w naszej okolicy dosłownie mnie załamał . Dosłownie żaden dom nie pasował nam ani cenowo, ani lokalizacyjnie. Szukaliśmy tego wymarzonego kilka miesięcy. Straciłam już nadzieję… oglądaliśmy takie rudery, do których w życiu nie wprowadziłabym się z maleńkimi dziećmi, a ceny innych były tak wygórowane, że absolutnie nie było nas na nie stać, a nawet one nie spełniały naszych wymagań. Byłam bliska załamania, naprawdę, widziałam siebie na wynajętej klitce z dwójką nowonarodzonych dzieci i z szalejącą trójką starszaków… do tego perturbacje zdrowotne: dwukrotnie lądowałam w szpitalu z objawami przedwczesnego porodu. No szaleństwo..!

Aż tu nagle pojawiło się ogłoszenie na połowę bliźniaka, w centrum naszego miasta, blisko parków i terenów zielonych, a przede wszystkim – blisko szkoły. Ludzie, którzy sprzedawali dom, mieli miesiąc czasu na finalizację sprzedaży, bo wyprowadzali się na stałe za granicę. Z tego powodu cena była atrakcyjna, a na dokładkę sprzedawali dom w pełni wyposażony, umeblowany, z pięknym, kwitnącym ogrodem – nic tylko wejść i mieszkać! Jak tylko zobaczyłam ogłoszenie i sprawdziłam lokalizację – wiedziałam, że to jest Nasz Dom. To było śmieszne uczucie, ale oglądając ofertę po raz pierwszy już widziałam je tak, jak będzie wyglądać w przyszłości… dosłownie czułam motyle w brzuchu! Ilość pomieszczeń idealnie odpowiadała naszym potrzebom. One są niestandardowe – w końcu mało kto ma taką rodzinę jak nasza, dlatego i nasz dom jest wyjątkowy! Ma on niestandardowy układ – w praktyce jest aż sześć poziomów: na dole playroom i pralnia, potem garaż, dalej salon z kuchnią – i to jest poziom 0. Wyżej znajduje się pokój Pysiaków, a jeszcze wyżej – łazienka i pokoje starszaków. Potem dopiero nasza łazienka – i na samej górze, na strychu, nasza sypialnia. W praktyce to sporo schodów – ale i dzienna ilość ruchu zapewniona! Zupełnie nam to nie przeszkadza i nigdy nie przeszkadzało, naprawdę. A jak fajnie rozkłada się hałas! Gdybyśmy mieli to wszystko na jednym poziomie, hałas by nas chyba zabił… 😀

Wszystko ułożyło się po naszej myśli, jakby ktoś czuwał nad nami – pod koniec września udało nam się kupić dom. Mieliśmy nawet kilka tygodni, by zdążyć z niewielkim remontem. Czas i finanse pozwoliły nam zmienić tylko kolory wnętrz (wcześniej były dość kontrowersyjne, każde pomieszczenie w innym, mocnym kolorze – feeria barw, od żółtego, przez niebieskie, fioletowe, zielone i czerwone, a łazienki… spuśćmy zasłonę milczenia, najgorszy kolor kafelek, jaki można sobie wyobrazić – salceson 😉 ) i wstawiliśmy kilka nowych mebli. Bardzo się zżymałam – widziałam w końcu Nasz Dom zupełnie inaczej, dokładnie wiedziałam, jak ma wyglądać… rozbielone wnętrza w stylu farmhouse, gdzie stare łączy się z nowym, gdzie jest ciepło, jasno, przytulnie… a tu musiałam dłuuuugo czekać, by spełnić swoje marzenia! Niemniej staraliśmy się dopasować nasze potrzeby estetyczne do budżetu i całkiem nieźle to wyszło – jak na nasze ówczesne możliwości, oczywiście. Niektóre meble zabraliśmy z poprzedniego mieszkania – jak na przykład sofę, która do dziś jest z nami.

Udało mi się tego dokonać dopiero niedawno. Cztery lata po przeprowadzce mogę powiedzieć, że Nasz Dom stał się Wymarzonym Domem – i wygląda już niemal dokładnie tak, jak powinien. Dzisiaj, po tym dość długim wstępie, zapraszam Was do obejrzenia naszej podróży z tworzeniem własnego miejsca na ziemi. Zaczynamy od salonu i kuchni, które są dla nas sercem domu: to tutaj schodzimy codziennie rano na kakao, to tutaj jemy wspólnie posiłki, wylegujemy się z pełnymi brzuchami na kanapach, a wieczorem oglądamy rodzinne seanse. Kochamy to miejsce najszczególniej – a w stworzeniu tej przestrzeni pomogła nam IKEA, na obu etapach metamorfozy!

Oto jak wyglądał nasz dom na początku drogi – niestety, zachowało się tylko jedno zdjęcie z okresu sprzed remontu, ze starego ogłoszenia:

metamorfoza pokoju dziennego

Potem, po naszym wprowadzeniu się, wyglądał tak – odmalowaliśmy tylko wnętrze i zmieniliśmy kilka mebli:

Nie mogłam patrzeć na tę kuchnię i podłogę, ale cóż… i tak udało mi się pomalować na biało kafelki, chociaż jedną żółć zdjęłam ze ściany 😉 Za to salon po drobnych zmianach wyszedł całkiem fajnie:

metamorfoza pokoju dziennego

W końcu mieliśmy odpowiednią ilość przestrzeni, by wygodnie usiąść przy stole, posiedzieć wszyscy razem na kanapach przed telewizorem. Jaka to była miła odmiana po ciasnym, poprzednim mieszkaniu! Dzieciaki wreszcie zyskały przestrzeń do zabawy, a my – do odpoczynku. Z poprzedniego mieszkania zabraliśmy niewiele rzeczy – ale parę mebli, do których mieliśmy sentyment, i które się nam bardzo sprawdziły – np sofę KIVIK. Już wcześniej postawiliśmy na ponadczasowe meble z serii HEMNES i krzesła INGOLF. Do dzisiaj z nich korzystamy – regał, szafka RTV i szafka na buty (#protip: w której trzymamy dokumenty!) stoją w naszym playroomie, a krzesła do dziś stoją przy naszym stole. Oprócz tego mogliśmy wstawić dwie sofy – w końcu siedem osób potrzebuje wygodnego miejsca do przesiadywania!

A dzisiaj, gdy wreszcie czujemy się w nim jak we własnym domu… nasz pokój dzienny wygląda tak:

 

metamorfoza pokoju dziennego

metamorfoza pokoju dziennego

 

Sam stół wymieniliśmy na nowy… a raczej na stary – ciężko powiedzieć, ile ma lat. Znalazłam ogłoszenie, że ktoś sprzedaje za grosze stół, zbity z desek, i zakochałam się… sami zobaczcie. Czy to nie jest kawałek historii? Nawet, jeśli jej nie znamy – to nawet lepiej, bo możemy sobie wyobrazić dosłownie wszystko. Każda rysa na blacie, każde wgniecenie na brzegach niesie za sobą opowieść o ludziach, którzy wcześniej jedli przy stole posiłki…

 

moja ikea

 

W codziennym użytkowaniu najbardziej sprawdzają nam się proste talerze i miski z kamionkowej serii DINERA. Zestaw składający się z 18 elementów kosztuje raptem 119zł, a wygląda świetnie – matowe wykończenie bardzo pasuje do naszej rustykalnej stylizacji stołu. Do zestawu idealnie pasują miski z tej samej serii – MISKA DINERA. Uwielbiamy je – to idealna pojemność na zupę czy poranne musli czy płatki śniadaniowe!

A jeśli wyprawiamy przyjęcie, spodziewamy się gości czy po prostu chcemy bardziej celebrować posiłek – używamy odświętnego zestawu. To również bardzo rustykalny, a jednocześnie elegancki zestaw z porcelany – z serii UPPLAGA. Warto drobnym gestem podkreślić wyjątkowość chwili!

Natomiast jeśli chodzi o szklanki, to zdecydowanie faworytem są te z serii POKAL (niedawno pokazały się śliczne, różowe, za 2,99zł/szt!), oraz moje ulubione – KALLNA (19,99zł za 6 szt – mają piękny, miętowy kolor). Pasują zarówno na codzień, jak i do odświętnych aranżacji stołu.

Bardzo lubię zastawę stołową z IKEA, bo spośród bardzo niedrogich elementów, można skomponować śliczną aranżację stołu. Nie ma też dramatu, gdy coś się stłucze. W dużych rodzinach, pełnych dzieci, takie wypadki bardzo często się zdarzają. A ponieważ zastawa z IKEA jest niedroga, to jeszcze większość jest w stałej ofercie i można dokupić brakujące części.

Zdecydowaliśmy się także wymienić krzesła Pysiaków na takie, które zajmują przy stole mniej miejsca. Zakochaliśmy się w tych z serii AGAM, Gucio i Leoś uwielbiają je! W dodatku są śliczne i pasują do naszych zdobycznych, upolowanych w wystawkach patyczaków z lat 50, które sama odnawiałam. Bardzo polecam!

Nieodłącznym elementem naszej rodzinnej kuchni jest kitchen helper – taboret ze schodkiem BEKVAM, z którego korzystały wszystkie nasze dzieci po kolei. Kupiliśmy go wiele lat temu i do dziś nie wyobrażamy sobie wspólnego przygotowania posiłku bez niego.

metamorfoza pokoju dziennego

Tak samo jak bez garnków OUMBARLIG. Miały być na chwilę – w końcu niedrogie garnki i patelnie nie mogą służyć długo – ale proszę, po 4,5 roku nadal są jak nowe. Uwielbiamy też inne dodatki, talerze, sztućce, a nawet ścierki i zmywaki – szczerze, z IKEA naprawdę można stworzyć dom od podłóg po sufit, a wszystko będzie świetnie komponowało się z twoim własnym stylem i meblami czy dodatkami z innych źródeł!

metamorfoza pokoju dziennego

W stworzeniu naszej rodzinnej przestrzeni najlepiej sprawdziły się kanapy. Zastanawiacie się, co to, a to zwykłe, niedrogie kanapy z serii KIVIK! Dwuosobowa przyjechała z nami jeszcze z poprzedniego mieszkania (liczy sobie ponad osiem lat!), a drugą – trzyosobową dokupiliśmy w momencie przeprowadzki, więc ma już sporo ponad cztery lata. Są niesamowicie wygodne, szczerze, chciałam ostatnio zmienić je na nowe, ale nie znaleźliśmy wygodniejszych… To takie kanapy, z których jest ciężko się podnieść, gdy już raz usiądziesz 😀 Są miękkie, cudownie się w nie wpada. Jakby cię przytulały! Może dlatego, że tak już je „wysiedzieliśmy”? Na dodatek, co ma dla nas największe znaczenie, łatwo jest utrzymać je w czystości. Poszewki zarówno poduch, jak i stelaży kanap wystarczy zdjąć i wrzucić do pralki! Początkowo nasze kanapy miały pokrycie w kolorze Orssta Jasnoszare, ale po wczesnym dzieciństwie Pysiaków i adopcji psa, z powodu mnóstwa prań i szorowań, byliśmy zmuszeni wymienić je na nowe. Wybrałam ciepły odcień beżu, konkretnie Hillared Beż. Wydaje mi się, że dzięki nim nasz salon stał się zdecydowanie bardziej przytulny… I w ten sposób odmieniliśmy wygląd tego pokoju dużo niższym kosztem, niż jakbyśmy kupili nowe kanapy, a jednocześnie mamy wrażenie nowego!

Udało nam się to zrobić tuż przed Świętami, mimo zamkniętych z powodu izolacji marketów –  złożyłam zamówienie przez telefon, opłaciłam zamówienie kartą po mailu wysłanym z jego potwierdzeniem –  i po trzech dniach miałam produkty u siebie w domu. Na szczęście od 4 maja salony IKEA są znowu otwarte! Polecam się wybrać na poprawę humoru – w końcu nic tak nie cieszy, jak nowa aranżacja na wiosnę!

Wyglądu dopełniają różne poduszki – między innymi ISPIGG za niespełna 15zł. Dzięki niedrogim dodatkom można odmienić wygląd salonu co sezon – a raczej co katalog IKEA 😀

Przy kanapach stoi nadal stolik, w którym zakochałam się w trakcie pierwszego meblowania – jesionowy, prosty stolik kawowy z serii LISABO. Do dziś świetnie się komponuje z naszym stylem życia i wystroju. Klasyka – drewno nigdy nie wychodzi z mody. Warto stawiać na ponadczasowe rozwiązania!

Może zwróciliście uwagę, że przed remontem w tym miejscu stał prawdziwy kominek. Pełnił on tylko funkcję dekoracyjną, bo ogrzewanie mamy miejskie. Niestety, w trakcie  remontu okazało się, że był nieszczelny i groził pożarem – całe szczęście, nie uruchomiliśmy go ani razu. Mieliśmy wybór – naprawiać czy zdjąć – i zdjęliśmy, głównie dlatego, że dzięki temu zyskaliśmy ponad 1,5mkw w salonie. Serio! A ponieważ kochamy kominki – zdecydowaliśmy się na dekoracyjny portal kominkowy, do którego dołożyliśmy wkład, zrobiony na zamówienie. W ten sposób powstał biokominek (i można zapalić w nim ogień, lejąc biopaliwo – ale rzadko to robimy). Za to pięknie wygląda w salonie – i on, i rama starego okna pełniąca funkcję ramki do zdjęć, i stolik pomocniczy MARYD – w pięknym, szarozielonym kolorze, na którym można ułożyć drobiazgi. Lampa jest po babci – ma ponad 60 lat!

 

metamorfoza pokoju dziennego

metamorfoza pokoju dziennego

Nie muszę Wam mówić, że w IKEA znajdziecie mnóstwo uroczych dodatków. Ostatnio zakochałam się w tym wazoniku STILREN i w kwiatach, które zimą potrafią cały czas tworzyć wiosenny nastrój. Sztuczne kwiaty w Ikea z serii SMYCKA są niedrogie, zaczynają się już od 2zł i wyglądają naturalnie – dzięki czemu możemy cieszyć nimi oczy cały rok, nawet, gdy za oknami szaro!

Ale nie tylko sztuczne rośliny warto kupić w IKEA. Ja tam kupiłam chyba wszystkie domowe kwiaty! Niektóre są już z nami wiele lat, dlatego wiem, że są dobrej jakości. Nasz wielki fikus, palmy, oraz pozostałe rośliny, które widzicie na naszych zdjęciach, wszystkie swego czasu mieszkały w sklepie IKEA, a dzisiaj są wiernymi towarzyszami naszego rodzinnego rozgardiaszu. Bardzo Wam polecam kupowanie roślin doniczkowych właśnie tam, według mnie lepiej się adaptują do nieumiejętnych właścicieli, niż kwiaty z innych miejsc. #sprawdzone! Na przykład nasze drzewko bonsai – nazywamy je drzewkiem szczęścia i kupiliśmy je na naszych pierwszych zakupach w IKEA, gdy szukaliśmy mebli do naszego domu. Cieszy nas do dziś!

 

I jak Wam się podoba historia, jaką przeszliśmy i nasza metamorfoza pokoju dziennego z IKEA?

To, co widzicie na zdjęciach, to efekt czteroletnich starań. Nieraz zżymałam się, że ten dom nie wygląda tak jak chciałam. Nawet po remoncie, dwa lata temu, zanim zawisły wszystkie dodatki, moje obrazy, zdjęcia, zanim znalazłam kwiaty – dom wyglądał pusto i jakoś tak… zimno, mało przytulnie. Byłam zła! Dzisiaj wiem, że tworzenie Domu to długi proces, którego nie da się skrócić. Można szybko zrobić remont i się ogarnąć, jeśli przestrzeń nie jest duża i mamy z góry zapas środków. Jeśli jest duża, czasu jest mało i brakuje finansów, by zrobić wszystko naraz – trzeba podzielić urządzanie się na etapy, pozwolić domowi tworzyć się we własnym tempie. Ale pieniądze nie zastąpią procesu – sam remont to również tylko połowa sukcesu. Potem zostają detale, które tworzą wyremontowane wnętrze naprawdę „nasze”. To pamiątki z podróży, kwiatki w doniczkach, zdjęcia z wakacji, dziecięce laurki, figurki… wiele rzeczy znajduje „swoje” miejsce zupełnie przypadkiem. Postawione raz zostaje w tym miejscu na zawsze… ale – na to wszystko potrzeba czasu.

Dlatego warto go sobie dać, działać powoli i bez konkretnego planu – a za jakiś czas przystaniemy i z zachwytem spojrzymy na to, co nieopatrznie udało nam się stworzyć. Nawet tam, gdzie panuje lekki bałagan, w przydasiowych szufladach, na parapetach pełnych drobiazgów – to właśnie nasz rozgardiasz tworzy ciepło panujące we wnętrzu. Pozwólmy mu na to! Niech żyje Dom, a dom – to my!