Dzisiaj post, który będzie niejako manifestem całego nowego bloga. Wielodzietna rodzina: życiowy dramat czy ogromne szczęście? Pięcioro dzieci zdecydowanie wykracza poza przyjęte normy. Ryzykanci to ci, którzy mają trójkę, a szaleńcami nazywa się tych, co to mają czworo. Natomiast wielodzietna rodzina z piątką dzieci to już istna… patologia, przynajmniej w obiegowej opinii. A prawda? Ta, oczywiście, jest zupełnie inna!
I nie, nie przesadzam, raczej nawet owijam w bawełnę. Wywołujemy sensację. Wszędzie, gdzie jesteśmy całą ekipą – a nawet wystarczy, jak jestem gdzieś tylko z trójką – czuję na sobie spojrzenia, słyszę komentarze, zaczepki, zapytania. Od pań przy kasie do postronnych widzów – nikt nie pozostaje obojętny. I chociaż, jak dotąd, z reguły reakcje te są pozytywne i nie spotkałam się z jawnie negatywną reakcją, to sam szok, niedowierzanie, nieraz pełne litości spojrzenia wystarczą, bym miała ochotę wrzeszczeć na cały głos. „Nie jesteśmy kosmitami!”. Mamy pięcioro dzieci – no i co?
Z drugiej strony nie jestem zdziwiona. Jeszcze parę lat temu ja sama na hasło „pięcioro dzieci” miałam w głowie obraz rodziny, w której jest za mało czasu, za mało jedzenia, za mało wakacji, za mało wszystkiego. Oczyma wyobraźni widziałam zasiłki, MOPSy, donaszanie zniszczonych ubrań, dziurawe buty, i ten alkohol, lejący się strumieniami… Tak było, przyznaję się, nie wyobrażałam sobie, że można inaczej. Szczerze, to raczej totalnie o tym nie myślałam. Kanon 2+3 był mi na rękę, do pewnego momentu – gdy zaczęliśmy marzyć o kolejnym maluszku w naszym domu… wtedy rzecz jasna, wiedziałam, że u nas będzie przecież zupełnie inaczej!
O właśnie. Dochodzimy do sedna sprawy.
WIELODZIETNA RODZINA: Czy to się planuje, czy to zawsze wpadka (za wpadką)…?
Myślicie, że to pytanie to ściema? Że nie można się nad tym zastanawiać, zaglądać komuś do łóżka? A można. Niedawno rozmawiałam z wielodzietną koleżanką, która jednocześnie wkurzona i zażenowana pytała mnie, czy i mnie spotykają takie komentarze: „Czy wy w ogóle wiecie, co to jest antykoncepcja?”, „Dlaczego się nie zabezpieczacie?”, i całkiem serio, hardcorowe „Czemu nie zażyłaś tabletki dzień po?”, „Czemu nie usunęłaś?”. Co gorsza, tym ludziom nie mieści się w głowie odpowiedź, że oto chcieliśmy, pragnęliśmy, marzyliśmy o dużej rodzinie. Że umiemy liczyć i skoro jesteśmy szczęśliwi razem już naście lat, a dzieci jak dotąd trójka (czwórka, piątka..) to i tak wychodzi, że jednak coś o tej antykoncepcji wiemy. I nie mieści im się w głowach również, że mają sami ograniczone umysły i są zwyczajnie beznadziejnie, bezgranicznie niekulturalni. Niegrzeczni. I słoma im z butów wystaje, a co gorsza, są okrutni, bo ranią nas takimi słowami. Bliskość więzów nie ma tu nic do rzeczy, a może nawet ma, bo pytanie zadane przez choćby mamę czy teściową dotyka nawet bardziej. [Przysięgam, furia mnie zalała na samą myśl o tym, że ktoś ośmieliłby się zadać takie pytanie. Prawdopodobnie skończyłoby się to totalnym zerwaniem jakichkolwiek relacji, trudno.]
Wystarczy sobie uświadomić, że jeszcze nasze babcie, w dużej większości, miały kilkoro rodzeństwa. Moja babcia Jasia miała sześcioro, a druga – siedmioro braci i sióstr. Pradziadek mojego męża miał aż SZESNAŚCIORO dzieci! Dopiero rewolucja seksualna, przeniesienie życia ze wsi do miast i wynalazek antykoncepcji hormonalnej tak mocno zmieniły, i to na przestrzeni wielu lat, wizerunek współczesnej rodziny. Dzisiaj w większości rozwiniętych państw na świecie standardem jest rodzina 2+2 i jakiekolwiek odstępstwo już wzbudza powszechną ciekawość. O ile tylko ciekawość to jeszcze OK, gorzej, gdy komuś zdarza się po prostu krytykować sposób na życie odmienny, niż jego własny . A dlaczego? Czy wszyscy musimy być tacy sami, mieć takie same możliwości, sytuację, warunki i upodobania? Może mamy potrzebę ogromnej miłości wokół siebie i lubimy ten zamęt, zawirowania, rodzinne szaleństwo? Może dla nas nie ma nic lepszego ponad te tony prania i ustawiczny hałas? Może chcemy się tym, co mamy, dzielić z naszymi dziećmi, ile by ich nie było?
A poważnie, to czwarte i kolejne dziecko zaplanować można. Oczywiście jest łatwiej, gdy ma się możliwości, zaplecze finansowe, pomoc w rodzinie, perspektywy na zmianę mieszkania na dom, i tak dalej. Niemniej nawet nie mając tego wszystkiego można zwyczajnie wierzyć, że miłość otworzy wiele nowych drzwi, że jakoś damy radę, pomieścimy się w tym małym mieszkaniu, albo sprzedamy je i wyprowadzimy się daleko za miasto, gdzie życie jest tańsze. I że wszyscy znajdziemy dla siebie miejsca w sercu i w tym niedoczasie. Jeśli ktoś mocno w to wierzy i działa, to dlaczego nie, dlaczego zmuszać go do życia według czyjegoś, utartego schematu? Może lepiej zadać sobie pytanie, czy Ciebie nie wkurzałoby, gdyby ktoś pytał Cię „A czemu masz tylko dwoje dzieci? No dawaj, więcej!”? Jeśli nie masz ochoty dzielić się wszystkim, co masz z licznymi małymi cząstkami ciebie, to przecież nikt cię palcami nie wytknie. Żyj po swojemu i daj żyć innym – po ichniemu, nie zaglądaj w portfel i do łóżka, to proste zasady, a wszystkim będzie się żyło przyjemniej.
WIELODZIETNA RODZINA: CODZIENNOŚĆ x7
Owszem, nie zawsze jest łatwo. Często, po prostu, jest ciężko. Każde dziecko, bez względu na wiek, wymaga indywidualnego podejścia, zainteresowania, poświęconego czasu i uwagi. Zwykłego przytulania, buziaka na dzień dobry, przed szkołą, po szkole, na „aua” i na foszki, i na dobranoc. Każda czynność higieniczna – kąpiel, przypilnowanie zmiany bielizny, pościeli, porządku w pokoju, obcinanie paznokci x 5 – owszem, bywa męczące. Do dziś nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie, czy lepiej jest robić to na raty (raz dziennie coś), czy hurtem, wszystkich naraz (można paść :D)
A my, rodzice, w tym wszystkim też jesteśmy tylko ludźmi. Czasem dostaję takiej furii, że marzę o założeniu na siebie koszulki „NIE MÓW DO MNIE TERAZ!”. I krzyczę, mówię, błagam, by mi dali święty spokój, by nie chcieli nic ode mnie i byli przez chwilę cicho. Czasem zachowuję się tak okropnie, że mi trochę wstyd. Ale nie mam wyrzutów sumienia, bo nie jestem cyborgiem ani kosmitą i też, tak jak oni, mam swoje zasoby cierpliwości, potrzeby i możliwości. Nie zawsze mam cierpliwość wysłuchiwania wzajemnych żali, oskarżeń, opowieści dziwnej treści, szczególnie, gdy każdy mówi naraz. Tak samo ma mój mąż, czasem pęka. I mimo oczywistych wyrzutów sumienia, uważam nawet, że dobrze, że moi synowie widzą nas takich – niedoskonałych, nieperfekcyjnych, nie zawsze miłych i cierpliwych, nie zawsze idealnych, potwornych robotów. Grunt, że potem przepraszamy i przez większość czasu jesteśmy dla nich najlepsi na świecie, kochamy zawsze, całujemy, rozmawiamy, przytulamy, bawimy się, karmimy, dbamy, gotujemy, sprzątamy, itd. Nie będą mieć, mam nadzieję, utopijnej wizji arcymatki i arcyojca, arcyżony i arcymęża, którą wykreowano w dzisiejszych czasach. Zawsze uśmiechniętych i zawsze doskonałych. Straszny jest ten stereotyp, bo nie można go osiągnąć, a dążenie doń sprawia, że wpadamy w depresję (i alko – i winoholizm :D). Nie damy rady być na 100% idealni i mam nadzieję, że tego też nauczę moje dzieci – żeby nie wymagały od siebie rzeczy niemożliwych i kochali i akceptowali siebie – także wzajemnie – z tymi pęknięciami na idealnym obrazku.
Życie codzienne u nas to życie pozbawione rutyny. Nie ma dwóch takich samych dni. Podobne, owszem, ale codziennie coś się dzieje. Ten jedzie na wycieczkę, ten zdarł nowe spodnie, ten wyrósł z butów, tego boli ząb albo z tym trzeba się umówić do fryzjera. Mam wrażenie, że jestem na etacie – oprócz klasycznych etatów sprzątaczki, kucharki, opiekunki, itp – również stylistką i party plannerką, urodziny obchodzimy niemal okrągły rok 😉 Plus komunie, chrzciny, spotkania z kolegami, wyjścia z innymi dziećmi, wyjazdy z przyjaciółmi. Tysiące telefonów, kilometry paragonów, sterty rachunków i karteczek z zapiskami, co, kiedy, gdzie. I wszystko – plus zwyczajne sprawy – musi zmieścić się w jednej głowie – mojej, czasem męża, ale zwykle ja o wszystkim muszę mu zawczasu przypomnieć 😉
A jednak z wieloma rzeczami jest mi łatwiej. Nie bawię się z dziećmi prawie wcale – tzn nie ciągną mnie do zabawy. Mają siebie wzajemnie. To samo z bliźniakami – w ciągu dnia zajmują się sobą nawzajem, oczywiście, oprócz momentów konfliktowych, gdy to ja muszę rozstrzygnąć spory 😀 Poza tym dzieci BARDZO dużo mi pomagają. Jest dużo prawdy w tym, e w dużych rodzinach starsze dzieci chowają młodsze. Może nie muszą fizycznie się nimi opiekować, przewijać, karmić, ale chętnie garną się do pomocy, popilnowania, gdy muszę wyjść do ogrodu itp. Nigdy nie wynoszę śmieci, nie chodzę z praniem do pralni itd. Prawie nigdy nie rozpakowuję zmywarki i nie sprzątam maluszkowych zabawek. Co więcej, przyznaję się bez bicia, że czasem proszę, by starsi zajęli się maluchami po południu – pobawili się z nimi w ogródku lub w swoim pokoju. W naszym domu dzieciaki od małego mają swoje obowiązki, na miarę ich możliwości i wiem, że dobrze robimy. Dzięki temu nigdy nie muszę się o nic prosić, nie słyszę „nie”, „a co za to dostanę”, albo „dlaczego miałabym to zrobić, to nie mój obowiązek”. A takie teksty słyszałam już u dzieci znajomych (na szczęście nie utrzymujemy bliższych kontaktów, bo bym nie wytrzymała 😉 ). Wiem, że w ten sposób przygotowujemy dzieci do dorosłości, bo kiedyś nie dostaną wszystkiego od tak, na tacy…
WIELODZIETNA RODZINA: PROBLEMY
Oczywiście, że mamy problemy, kto nie ma? Jestem pewna, że rozmaite problemy pojawiają się na różnych etapach życia we wszystkich rodzinach, tylko może po prostu bywają inne, z natury rzeczy. U nas jest ogromny problem z cierpliwością właśnie i z tym wiecznie za krótkim czasem. Ze zbyt wielką rotacją dat, imprez, wyjść, albo zwykłych obowiązków i czasem o czymś zapomnimy, gubimy, czasem musimy ogarniać coś na totalnym spontanie. Taka nasza rzeczywistość, nieidealna organizacja jest tutaj po prostu wypadkową zbyt wielu zdarzeń i zwrotu wypadków.
Ale zdecydowanie, moim największym problemem są nerwy. Straszny ze mnie choleryk, zresztą z mojego męża też. Niestety często krzyczę i nawet rzucam mięsem, nawet przy dzieciach (czego bardzo żałuję i nad czym pracuję, ale niekiedy po prostu nie daję rady się powstrzymać – i tama puszcza). Z równowagi wyprowadzają mnie za to tylko pierdoły – rozsypany cukier, bałagan, brudne skarpetki w kanapie, bajzel w szafie, brak czasu na zrobienie całej listy zadań, którą zaplanowałam na dany dzień itp. Ale nigdy nie denerwuję się o wielkie rzeczy – gdy zwietrzę problem, zawsze czujnie stawiam uszy i najpierw słucham. Dlatego, myślę, wychodzimy z tego obronną ręką. Włoska rodzina, afera na ostrzu noża, spinki o nic nie warte kłaki, ale gdy zaczynają się prawdziwe kłopoty, ktoś naprawdę nabroił, albo coś się święci – najpierw nabieramy oddechu, myślimy, rozmawiamy między sobą i potem dopiero mówimy i działamy. I serca zawsze mamy otwarte, i ręce. Nie obrażamy się, nie odpychamy, tylko najpierw okazujemy miłość, a potem tłumaczymy.
Pewnie dzięki temu nie mamy problemów z najważniejszym: relacjami rodzinnymi – kochamy się wszyscy i wszyscy jesteśmy tak samo ważni, szanujemy się wzajemnie i lubimy spędzać ze sobą czas. Nasze dzieci to czują i wiedzą, że nie muszą walczyć o naszą miłość i uwagę, bo jesteśmy dla nich – zawsze, o każdej godzinie.
WIELODZIETNA RODZINA: WYCHOWANIE
Wiele razy na przestrzeni lat słyszałam, że mamy wspaniałe dzieci – mądre, z reguły posłuszne, niekłótliwe, jednocześnie pewne siebie i nie przemądrzałe, umiejące współpracować z innymi, uczynne i odpowiedzialne. Trochę naraz ich chwalę, ale czasem warto być poważnym, a taka jest prawda. To chyba najlepszy komplement dla rodzica, usłyszeć takie słowa, szczególnie od wychowawców z przedszkola czy szkoły, a teraz i niani – w końcu to oni spędzają z nimi dużo czasu. Nigdy (lub bardzo rzadko) nie poświęcamy czasu na gadki wychowawcze, bo z dzieciństwa pamiętam, jak niewiele to przynosi. Zamykałam się w sobie i nawet nie słuchałam wielogodzinnych monologów, bezmyślnie potakiwałam dla świętego spokoju i myślałam o niebieskich migdałach. Natomiast zawsze rozmawiamy na bieżąco, tłumaczymy, czasem rzucamy proste zakazy i nakazy, bez wchodzenia w dyskusje i dywagacje, bo niektórych rzeczach nie trzeba w kółko dyskutować. Uczymy zachowania się w konkretnych sytuacjach, na gorąco. Ale w większości to nasze dzieci, z racji konieczności współżycia przez lata na jednej przestrzeni z innymi i dzielenia się wszystkim od małego, naturalnie uczą się postępować z rówieśnikami i słuchać wychowawców. Tak jak w domu, wiedzą, że są zasady i ludzie, którym należy się podporządkować, bo inaczej wszystko stanie na głowie. I nie mam tu na myśli ślepego posłuszeństwa, oj, moje dzieci często bardzo indywidualnie do tego podchodzą, szczególnie w szkole. Może dlatego, że od małego mają zakorzenione bardzo silne poczucie sprawiedliwości, więc musi być wszystko sprawiedliwie i po równo, wtedy się nie buntują. Jak odczują jakąś nierówność, niedopatrzenie – wtedy zaczynają się kłopoty 😉
Co najlepsze: wszyscy mamy wsparcie w sobie nawzajem. Moje dzieci, choćby nie wiem jak kłóciły się między sobą, w obliczu obcego wroga stają za sobą murem. Nie wetkniesz palca, bo bronią się wzajemnie jak lwy. Widzę to bardzo dobrze w szkole czy na podwórku, w momencie konfliktu z rówieśnikami. Dziwnym trafem brat zawsze wyrasta obok, gdy jest potrzebny… I to samo jest w domu. Jak się kłócą, lecą wióry. Wystarczy, że któremuś coś się stanie, jest chory, uderzy się, albo jest smutny, mamy armię ze wsparciem. Każdy pomaga, jak umie. I przysięgam, łzy w oczach mam na ten widok za każdym razem!
WIELODZIETNA RODZINA: A JAK TO WIDZĄ DZIECI?
Wiele razy z nimi o tym rozmawiam. Czy nie żałują, że się pojawiły maluszki, czy nie brakuje im czegoś? Więcej czasu z nami? Sama czasem, w gorszych chwilach myślę, że może zrobiliśmy im krzywdę decydując się na tak dużą rodzinę i nieodzowny chaos. Ale one zawsze wyprowadzają mnie z błędu! Nie wiedzą, nie rozumieją, o co pytam. Bo w gruncie rzeczy, czy żałuję, że mam brata? Czy wolałbym, żeby nie było Gucia i Leosia? Co to w ogóle za pytanie? I mimo tych niektórych problemów i braków, one doskonale wiedzą, że miłość się mnoży, gdy się ją dzieli. I same, niepytane, opowiadają, żę oni też będą mieć dużo dzieci. Co najmniej pięcioro!
WIELODZIETNA RODZINA: PATOLOGIA..?
Nasza patologia wygląda tak: jesteśmy wprost patologicznie szczęśliwi! Nie ma dnia ani godziny, by ktoś nie powiedział nam – kilka razy – że nas kocha. Nie ma dnia, by ktoś z nas nie zrobił czegoś śmiesznego i rozbawił całej rodziny. Nie ma dnia, by nie wydarzyło się komuś coś wspaniałego, co nas wszystkich bardzo ucieszy. Nie ma dnia, by była nuda i czas płynął wolno. Nie ma dnia, bym czuła się samotna i niekochana, brzydka albo gruba, bo dla naszej rodziny jestem po prostu najlepsza i najpiękniejsza. I każdy z nas ma niesamowite wsparcie w reszcie domowników.
I nie ma dnia, bym marzyła o innym życiu. Bym żałowała, że to, że tamto. Owszem, czasem marzy mi się wolny weekend albo myślę, jak to by było fajnie obejrzeć w nocy cały sezon serialu, żeby rano ktoś wstał do dzieci. Ale zamiast marzyć, by ich nie było, oddaję dzieci do babci, albo wyjeżdżam i zostawiam ich pod dobrą opieką. I wracam stęskniona do mojego szczęśliwego grajdołka, gdzie wszystkiego, wbrew moim wcześniejszym wyobrażeniom, jest tak dużo. Rozrzuconych zabawek. Niedojedzonych kanapek. Za dużo ciuchów i brudnych skarpet. Pisków radości, że uszy pękają. I tyle miłości, że możemy się w niej kąpać.
Dlatego, jak kiedyś zobaczycie rodzinę na zakupach, z dwoma, a nawet trzema koszykami, w którym w każdym koszyku będzie jedno dziecko i każdy będzie pełen, nie komentujcie 500+ ani nie pytajcie o to, czy wszystkie dzieci są nasze. Co to za różnica? Cieszcie się widokiem, bo takich rodzin nie ma wiele i nie współczujcie, bo jesteśmy bardziej szczęśliwi, niż to możliwe. Mimo niewyspania i ciągłego hałasu dajemy radę lepiej, niż Wam się wydaje 🙂
Zdjęcia: Rafał Mroziński TrocheFajnyFotograf <3
~ Pat
Nas jest 2+3 i często słyszę głupawe „a kiedy czwarte? Heheheh ” a notorycznie juz jakas wspominka o 500+.. Ja jestem jedynaczką i czasem nadal ciężko odnaleźć mi sie w obowiazkach i ogarnieciu wszystkiego przy naszej 3 ale nie wyobrazam sobie juz zycia w mniejszym gronie ☺ duze rodziny sa cudowne 🙂 byc moze kiedy wybudujemy juz upragniony dom, bedzie nas jeszcze wiecej 😉
Ale fajny wpis serio. Właszcza to przyznanie się do bycia „nie idealną” mi się że podoba. Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Mam dwóch synów. 2 lata i 2 miesiące i 8 miesięczniaka. Starszy jest trudnym dzieckiem. Ma zaburzenia integracji sensorycznej. Niestety często na niego krzyczę. Z bezsilności. Dlatego się zaczynam zastanawiać czy ja w ogóle nadaje się na matkę? Czy powinnam mieć więcej dzieci? Rozum mówi nie ale serce… Nie sługa. No i jeszcze mąż, który kocha dzieci nad życie ale już wspomina w żartach o wazektomii 😛 może jak chłopcy podrosną inaczej na to spojrzy? A może po prostu zdarzy nam się wpadka 😉
Wielodzietność…jesteśmy rodziną 2+3, dwóch synów 10, 8 i córka 4 ale nie czuje tego że jesteśmy „wielodzietni”. Mąż pochodzi z rodziny 2+6, ja 2+5. Tydzień temu zrobiłam test i tak, jestem w czwartej ciąży i jestem też totalnie przerażona.
Kochana. Dacie sobie radę! Przepraszam, że dopiero teraz znalazłam ten komentarz, ale jakoś mi umknęło. Słuchaj, ja wiem, że jesteś przerażona, na wieść o bliźniakach mało nie padłam :/ Ale teraz jestem przeszczęśliwa i uważam, że to był najwspanialszy prezent ze wszystkich, które od życia dostałam 🙂 Wierzę, jestem pewna, że też będziesz niebawem skakać z radości 🙂
Witam,
właśnie ja jestem dziś w takiej sytuacji, zrobiłam dziś test- pozytywny, a w domu 10, 8 i 2 – latek, jestem przerażona i postanowiłam poczytać o większych rodzinach, Wasz optymizm daje mi siłę, dziękuję za ten artukuł.
Naprawdę tyle samo łez co uśmiechu to najlepszy bilans ale nie zawsze jest kolorowo każdy dzień to walka ale wieże że warto każdego dnia kiedy kładę się spać z poszarpanymi nerwami, by kolejny dzień mnie nie przetrącił 🙂 wierze że dobro procentuje i dzieci podziękują ze miały siebie, choć teraz się droczą i tłuką potem gdy Nas zabraknie będą miały Siebie.
my mamy 3 (po ciuchu marzy mi się więcej, ale moje ciało już może tego nie znieść, bo juz po 3 ciąży cudem uniknęłam operacji) i mam szczerze dosyć komentarzy.. wiem, ze teraz ludzie mają raczej jedno, góra dwójkę, ale kurcze to, że ktoś ma więcej, nie znaczy od razu, że to jakaś patologia. A za teksty nt 500+ mam ochotę strzelać… oczywiście, zrobiliśmy sobie dzieci wyłącznie po to, żeby dostać pieniądze :/
Nie ma się co przejmować, ani brzuchem, ani obcymi ludźmi. Róbmy swoje! A reszta się dopasuje, nie odwrotnie!
Super post pokazujący rzeczywistość dużych rodzin. Mam trójkę dzieci a że sama wyglądam jak ich siostra ( szybko zostałam mamą) to tych komentarzy słyszę tysiące. Na ogół słyszę że mi współczują. Pytam wtedy grzecznie czego ? Trójki zdrowych kochanych dzieci? To samo szczęście.
My mamy troje, a ja a czwartej ciąży – to dopiero patola! Dodatkowo odbiegamy od wszelkich norm – mąż jest ode mnie 17 lat starszy, ślub wzięliśmy kiedy ja miałam 18 lat a mąż 35 (co juz samo w sobie wzbudziło duże kontrowersje, bo jak to tak? ślub w tym wieku, wpadliście?). później po 3 miesiącach od ślubu udało mi się zajść w upragnioną ciążę, dość szybko zwłaszcza, że mam problemy hormonalne i ponoć zajście w ciążę miało zająć co najmniej rok, a nawet 2 lata… córeczkę urodziłam miesiąc przed 19nastymi urodzinami, w wieku 20,5 urodziłam synka i w wieku 22 drugiego synka. teraz mam 24 lata, mąż 41 i spodziewamy się czwartego dziecka ale jeszcze nie wiemy jakiej płci… tylko by mi ktoś spróbował powiedzieć, że się rozmnażam dla 500+!! ale by takiej osobie w ciry poszło haha. tak samo jak mnie ktoś w internecie atakuje, że skoro w wieku 24 lat mam troje i czwarte w drodze, to jeszcze zdążę z 10 urodzić… od razu odpowiadam, że marzyliśmy właśnie o czwórce i to jest planowo nasze ostatnie (chyba że sie namyśle na piąte, ale póki co w planach nie mam 🙂 ), a poza tym to moje zdrowie i problemy natury hormonalnej mógłby mi bardzo utrudnić zajście w ciążę w późniejszym czasie 🙂 zauważyłam, że ludzie z większych miejscowości (na wsiach jakoś tego nie ma – wiele znam rodzin z mojej wiochy co mają po 5 czy więcej dzieci) widzą większe rodziny jako patologię ściśnięta na 40m2 ulokowane jedno na drugim, ojciec pewnie alkoholik a tak ogólnie to pewnie jemy tylko chleb z masłem bo 500+ wydajemy na alkohol narkotyki i tak dalej…. masakra…my mamy akurat z mężem mieszkanie 130m2 więc to trochę jak mały domek, ale znam rodzine 2+5 która mieszka na 80m2 i naprawdę dzieci nie leżą jedno na drugim, nie chodzą głodne a ojciec ich nie leje pasem. pora pokazać innym, że duża rodzina nie znaczy zla rodzina 😀
My mamy troje, a ja a czwartej ciąży – to dopiero patola! Dodatkowo odbiegamy od wszelkich norm – mąż jest ode mnie 17 lat starszy, ślub wzięliśmy kiedy ja miałam 18 lat a mąż 35 (co juz samo w sobie wzbudziło duże kontrowersje, bo jak to tak? ślub w tym wieku, wpadliście?). później po 3 miesiącach od ślubu udało mi się zajść w upragnioną ciążę, dość szybko zwłaszcza, że mam problemy hormonalne i ponoć zajście w ciążę miało zająć co najmniej rok, a nawet 2 lata… córeczkę urodziłam miesiąc przed 19nastymi urodzinami, w wieku 20,5 urodziłam synka i w wieku 22 drugiego synka. teraz mam 24 lata, mąż 41 i spodziewamy się czwartego dziecka ale jeszcze nie wiemy jakiej płci… tylko by mi ktoś spróbował powiedzieć, że się rozmnażam dla 500+!! ale by takiej osobie w ciry poszło haha. tak samo jak mnie ktoś w internecie atakuje, że skoro w wieku 24 lat mam troje i czwarte w drodze, to jeszcze zdążę z 10 urodzić… od razu odpowiadam, że marzyliśmy właśnie o czwórce i to jest planowo nasze ostatnie (chyba że sie namyśle na piąte, ale póki co w planach nie mam 🙂 ), a poza tym to moje zdrowie i problemy natury hormonalnej mógłby mi bardzo utrudnić zajście w ciążę w późniejszym czasie 🙂 zauważyłam, że ludzie z większych miejscowości (na wsiach jakoś tego nie ma – wiele znam rodzin z mojej wiochy co mają po 5 czy więcej dzieci) widzą większe rodziny jako patologię ściśnięta na 40m2 ulokowane jedno na drugim, ojciec pewnie alkoholik a tak ogólnie to pewnie jemy tylko chleb z masłem bo 500+ wydajemy na alkohol narkotyki i tak dalej…. masakra…my mamy akurat z mężem mieszkanie 130m2 więc to trochę jak mały domek, ale znam rodzine 2+5 która mieszka na 80m2 i naprawdę dzieci nie leżą jedno na drugim, nie chodzą głodne a ojciec ich nie leje pasem. pora pokazać innym, że duża rodzina nie znaczy zla rodzina 😀
Wszystko pięknie, ładnie….przyznanie się do „niedoskonałości” – po prostu super! Tylko powiedz mi kochana, dlaczego sama dajesz się „ponieść” perfekcjonizmowi, bo skoro wiele rzeczy jest tak niedoskonałych dlaczego na zdjęciach wszystko jest idealnie? Fajnie by było jakbyś pokazywała te właśnie niedoskonałości…..bałagan, rozkrzyczane dzieci, nieułożone włosy, brak makijażu czy brak uśmiechu (bo przecież to też się zdarza). Pozdrawiam – mama trójki łobuziaków
Kochana przez przypadek wpadłam na twój blog szukając tatuażu ?… Tak jak ty, długo nie mogłam się zdobyć na zrobienie tatuażu choć skrycie o tym marzyłam latami. Już niebawem moje marzenie się spełni?
Po nitce do kłębka… Jestem mama trójki wspaniałych dzieci. Marzeniem moim i mojego męża była duża rodzina , gromadka dzieci , ciepło rodzinnego domu, i wspólne chwile z pociechami. Jestem szczęśliwa ,że mam tą moja pełna chatę ☺️
Podobnie jak wy dziewczyny ,ja też spotykam się z komentarzami w moim kierunku : o 500+, o antykoncepcji, kiedy 4? itp. Jestem aktywna zawodowo i stale się rozwijam ,dlatego mało kto patrzy na mnie jak na kobietę, która po prostu chciała mieć dużą rodzinę. Nie walcze z tymi opiniami ,nie udowadniam, nie argumentuje. Już nie. Choć czasem komentarze bolą, to wolę przejść obok nich obojętnie, żeby nie szargać sobie nerwów. Nikomu nic nie musimy udowadniać!
To nasza sprawa ile chcemy mieć dzieci. Jeśli nas na to stać psychicznie i fizycznie to nic nikomu do tego.
Pięknie opislaś każdy aspekt życia w większej rodzinie,.łącznie z tym,że nasze dzieci są bardziej samodzielnie i wyrozumiałe i ,że kochają się najbardziej na świecie pomimo różnic. Socjalizują się od małego ,a przez to są bardziej dojrzałe.
Jeszcze raz dziękuję za ten wpis u kilka innych, które u ciebie dziś przeczytałam ?
Pozdrawiam Ciebie i wszystkie mamy ❤️
Fajny artykuł!
Mam 3 dzieci: 15, 11 i rok. Długo czekałam na najmniejsze. Dlatego od razu jak lekarz dał zielone światło, zaczęliśmy się starać o kolejne ? jestem właśnie w 9 tyg ciąży. Czwartej. ? mamy dom, oboje dobrą pracę. I jestem szczęśliwa! Mam głęboko w poważaniu co myślą inni. Zwłaszcza że własne mamy zapytaly czy ta ciąża to był „przypadek”, mimo że jeszcze w 3ciej ciąży mówiłam że to nie ostanie dziecko ? pozdrawiam!
Super blog sama mam trójkę ale chce mieć jeszcze czwarte ale trochę obawiałam się wszechobecnej opinie że rodziny wielodzietne patologia. Sama pochodzę z rodziny wielodzietnej bo było nas pięcioro i będąc jeszcze w szkole doswiadczylam przykrych komentarzy że strony rówieśników odnośnie tego że nas jest tak dużo. Patrząc jednak z perspektywy czasu teraz kiedy wszyscy jesteśmy już dorośli i spotykamy się na święta lub innych okolicznościach u rodziców wszyscy w komplecie to nie wyobrażam sobie by mogło by któregoś z nas tam nie być. A dzięki temu blogowi jestem pewna że zdecyduje się na czwarte dziecko bo choć może będzie przez jakiś czas trochę trudniej to później miło będzie się spotkać taka gromadką przy wspólnym stole.
Wspaniały artykuł, dodający otuchy!
Jestem mama czterech synów, najstarszy ma 11 lat, 10, 6 i ostatni prawie dwa latka. Wczoraj dowiedziałam się z jestem w ciąży z piątym. Nie wiem jak opisać co się ze mną dzieje, strach, przerażenie, dziwne myśli. Mąż i dzieci się cieszą a ja nie potrafię. Zwyczajnie się boje czy podołamy w tych ciężkich czasach. Dziękuje, ze mogłam poznać wasza historie i historie innych osób, które dają mi nadzieje i wiarę, ze wszystko się jakoś ułoży. Pozdrawiam
Ja mam 4 còrki i jestem teraz w 5 ciąży. Szok ale kochamy się i mimo przeciwności losu damy radę.
Super blog a problem jest bardzo poważny, rzutuje na młode pokolenia i ma wpływ, druzgoczący na dorosłe już społeczeństwo, polecam fajny materiał archiwalny https://tiny.pl/93jgm
Nas jest 2+8
Dodam wszystkie dzieci jednego ojca i matki
Spojrzenia ludzi są komentarze również
Mam wrażenie że ludzie mnie nie lubią za to ile mam dzieci
Choć nie raz spotkałam się z miłą uwaga że powinnam dostać medal za to że daje radę
????
Życie w takiej wielodzietnej rodzinie to nie tylko wyzwanie, ale również ogromna dawka radości i miłości. Autorka wskazuje na siłę więzi rodzinnych, która wydaje się być fundamentem dla harmonii w tak zróżnicowanym domu.