…wróciliśmy. Boże, mam wrażenie, że nie wyjeżdżaliśmy nigdy! Tak ogromna różnica dzieli nasz zwykły świat od tego, którym żyliśmy TAM, że odkąd wróciłam, żyję w poczuciu nierealności. Jakby śniło mi się to tylko, że pojechaliśmy do Stanów, zrobiliśmy 5000 km przez najfajniejsze miejsca, jakie dotąd widziałam. Wciąż nie mogę się w domu ogarnąć, ale dzisiaj mam dla Was garść informacji praktycznych! Jak zorganizować wycieczkę po USA na własną rękę, jak my? Od czego zacząć i na co się przygotować? A nawet, co pewnie najbardziej Was interesuje: ile kosztuje taka podróż do USA?

Rzeka Mississippi 

1.ILE KOSZTUJE LOT DO USA? JAK WYROBIĆ WIZĘ DO USA?
Ok. 2000zł/os/2str – to jest dobra cena, ale poluj na okazje, bo może być jeszcze taniej! 

(ceny aktualne w sierpniu/wrześniu 2019)

 

Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Takim w przypadku dalszych podróży jest zwykle poszukiwanie biletów na samolot w atrakcyjnych cenach. Ale aby zaplanować wyjazd do USA, najpierw musimy wyrobić wizę. Oczywiście, na razie – jest nadzieja, że całkiem niedługo do USA będziemy mogli podróżować bez wizy. Ale póki co droga wygląda tak, że aby wyrobić wizę do USA musimy najpierw:

Na szczęście to tylko tak źle brzmi – samo spotkanie w naszym przypadku trwało jakieś 2 minuty. Podeszliśmy do okienka z wypełnionymi dokumentami, zamieniliśmy dwa słowa z przemiłym panem w okienku (tu poczujecie przedsmak amerykańskiej życzliwości w obsłudze klienta – od pierwszego słowa czujesz różnicę 😉 ) i już, dostaliśmy wizę. Oczywiście nie namacalnie – musieliśmy zostawić paszporty, które potem do nas przyjechały kurierem z już wbitą w nie wizą. Nic strasznego, ale co się nastresowałam wcześniej, to moje. Jedyne przypadki odmowy, które mogą mieć miejsce, to w przypadku, gdy:

  • już kiedyś byliśmy w USA i przekroczyliśmy czas pobytu,
  • albo w jakiś inny sposób złamaliśmy warunki wizowe,
  • albo dostaliśmy i nie opłaciliśmy mandatu, czy popełniliśmy tam inne wykroczenie,
  • albo – jesteśmy w Polsce karani i wpis o tym znajduje się w naszej historii.

W powyższych przypadkach konsul może zdecydować o odmowie, ale też nie musi, można próbować. Jeśli nie mamy nic na sumieniu – nie ma się czego obawiać!

Ile kosztuje bilet do USA? Ponieważ my od dawna przyglądaliśmy się cenom biletów z Gdańska na Południe Stanów (jako kierunek rozważaliśmy Tampę, Atlantę, Dallas lub Houston – w jednym z tych miast mieliśmy zacząć i skończyć road trip), wiedzieliśmy, że nie powinniśmy zapłacić więcej niż 2500zł od osoby w obie strony, żeby mieć względnie atrakcyjną cenę. Niestety, tak długo zwlekaliśmy, że gdy ostatecznie postanowiliśmy kupić bilety, ceny skoczyły do ponad 3600zł! Ależ byliśmy wściekli i zupełnie bliscy przełożenia wyjazdu! Wiedzeni nadzieją, odświeżaliśmy strony rezerwacyjne kilka razy dziennie i rozważaliśmy doloty do innych miast. I któregoś dnia EUREKA! Znaleźliśmy bilety Sztokholm – Atlanta za… łącznie (!!!) 1350zł/os i to w obie strony! Do tego naszymi ulubionymi liniami Virgin Airlines (mają największy komfort w klasie economy wg nas. Cudna obsługa, menu jak w restauracji, najnowsze filmy i drinki w cenie ;)). Wyobrażacie to sobie!? Oczywiście zabukowaliśmy bez zbędnego czekania. Gdy jednak doliczyć Gdańsk- Sztokholm z dodatkowymi bagażami, ceny noclegów na dwie noce (na wyjeździe i przyjeździe), oraz koszty transportu tam – wyszło, że w sumie zapłaciliśmy tyle, ile zapłacilibyśmy, gdybyśmy zdecydowali się na zakup biletów wcześniej. Z tym, że przedłużyliśmy sobie nasze wakacje o dwa dni i zwiedziliśmy przeurocze miasteczko przy lotnisku w Arlandzie – Sigtuna – nie dokładając złotówki!

Bardzo wam polecam takie kreatywne rozwiązania – mamy do wyboru tak wiele stron z rezerwacjami (ja szukam na SkyScanner lub GoToGate), że naprawdę można się pobawić, pożonglować nie tylko datami, ale i destynacjami. Często firmy przewozowe proponują świetne okazje, jak właśnie nam się trafiło. Można? Można! Powodzenia!

Nasz samolot! I drinki na pokładzie 😉 

2. JAK ZAPLANOWAĆ ROAD TRIP PO USA?
Google Maps ORAZ Mapa papierowa 

 

Nasz plan na road trip po USA narysował się właściwie całkiem sam. Był wypadkową naszych literackich, filmowych, telewizyjnych i kulinarnych nawet podróży. Postanowiliśmy zwiedzić zupełnie niepopularne wśród turystów Stany – czyli nie Nowy Jork, nie Florydę, nie Kalifornię – ale przewrotnie uderzyć właśnie na Głębokie Południe, gdzie chyba nikt nie jeździ 😉 a przynajmniej takie mamy wrażenie po powrocie! Plan, który w marzeniach krystalizował mi się latami, zabierał nas w podróż przez bardzo amerykańskie, poryte bolesną historią, upalnie gorące stany wielkich plantatorów, gdzie na polach bawełny i trzciny cukrowej w pocie czoła pracowali niewolnicy. Egzotyczna dla nas wyprawa zaczynała się w Georgii i biegła przez Alabamę, Mississippi, Louisianę, aż do Teksasu – i z powrotem do Georgii, przez Arkansas i Tennessee. Miesiąc przed wylotem dopiero zakupiliśmy mapę i spróbowaliśmy nanieść wszystkie punkty, które w myślach zebraliśmy przez lata.

road trip

Widoki na trasie – obłędne!..

I tu szok – wszystkie te przystanki ułożyły się w bardzo zgrabny plan podróży! Wszystko idealnie pasowało – no dobra, D musiał zrezygnować z Amarillo, niestety, było ponad 8h w jedną stronę od naszego najdalej wysuniętego na zachód punktu 🙁 – a gdy zaczęłam przed wyjazdem czytać znowu Przeminęło z wiatrem, to mogłam się poczuć naprawdę jak Scarlett! A potem – jak bohaterowie „Smażonych zielonych pomidorów”.  To była niesamowite wakacje w USA!

Przydatne apki? Niezawodne Google Maps. Uwielbiamy ją i nie zawiodła nas. Ściągnęliśmy sobie mapy wszystkich stanów, które mieliśmy mijać, więc z powodzenie mogliśmy używać jej online. Poza tym w miastach świetnie sprawdza się Waze – alerty o korkach w czasie rzeczywistym od zarejestrowanych użytkowników, ale ponieważ nasza trasa omijała większe miasta, właściwie użyliśmy jej tylko raz – w Houston.

Oprócz tego przydała nam się jeszcze apka Shazam, do sprawdzania, co to za świetne hity country leciały w radio 😉

road trip

Prawdziwe monster trucki…

Oto jak dokładnie wyglądała nasz road trip po USA:

Atlanta – Thomaston GA – Juliette GA – Tallassee AL – Montgomery AL – Selma AL – Laurel MS – Natchez MS – Lafayette LA – Houston TX – Waco TX – Fort Worth TX – Waxahachie TX – Texarcana TX/AR – Hot Springs AR – Hot Springs Village AR – Jackson TN – Nashville TN – Lynchburg TN – Rock Island TN – Chattanooga TN – Atlanta GA. 

Byliśmy trzy tygodnie, nasza podróż była bardzo intensywna, a zobaczcie, jak maleńki fragment USA zobaczyliśmy… łomatko… ile jeszcze przed nami!

 

3. ILE KOSZTUJE INTERNET W USA?
NIEZBĘDNE: ok 30zł/dziennie

 

Oczywiście, jak w podróży we wszystkich dalekich kierunkach, trzeba mocno uważać, by nie złapać się na wysokie koszty roamingu. Ile kosztuje Internet w USA w polskiej sieci? Masakrycznie dużo. Dość powiedzieć, że jak raz Dawid zapomniał przy ponownym uruchomieniu telefonu wyłączyć roaming danych, na drugi dzień dostał SMS, że zużył… 266zł w niespełna dobę. Masakra. Dlatego z pomocą przychodzą takie wynalazki, jak POCKET WIFI. Ja odkąd raz spróbowałam tego w Hong Kongu (gdzie sytuacja z cenami roamingu jest jeszcze gorsza!), nie ruszam się bez niego w żadną podróż. Polega to na tym, że wynajmujesz sobie taki mini przenośny routerek, nie większy od smartfona, który łączy się z jakąś satelitą czy coś w ten deseń – i po prostu masz WIFI. Cały czas. Bez żadnych dopłat, w cenie ok 20zł/dzień! Mi w podróży towarzyszył XOXO WIFI – rodzima, polska firma, cudowni, młodzi ludzie, którzy uwierzyli w naszą drogę. Niejednokrotnie ratowali nam tyłek – gdy zgubiliśmy się w bezdrożach, gdy nagle o 21 nie mieliśmy noclegu, bo ktoś nam anulował rezerwację z powodu późnej pory dojazdu, gdy musiałam załatwić badanie lekarskie w przychodni dla dzieci, bo mama nie znała ich peseli, a dzięki Whatsuppowi mogłam nawet porozmawiać z lekarką w gabinecie… Ach! Nawet nie chcę myśleć, o jak wielu rzeczach byśmy się nie dowiedzieli, gdzie byśmy nie dojechali, czego nie zobaczyli, gdybyśmy wzięli zwykły, limitowany internet w polskim pakiecie, albo kupili na miejscu kartę z tradycyjnym 1-5GB danych i musieli oszczędzać internet! Dzięki nim również mogłam być w kontakcie z Wami, streamować niemal na żywo nasz wyjazd, zapisywać wspomnienia na gorąco. Jestem przewdzięczna! XoXo WiFi zapewnia 1GB internetu dziennie w standardowym pakiecie lub nielimitowany w pakiecie Unlimited. Nie zawiedli nas nigdy, ani razu, także z całego serca polecam – czy chcecie się wybrać do USA, Indii, Egiptu czy na Bahamy – wszędzie dotrą razem z Wami! Z kodem MAMAGANG dostaniecie 10% zniżki na ich usługę aż do końca października. Wystarczy zarezerwować w tym czasie – podróż może być później – może się gdzieś wybieracie w przyszłym roku? 😀

xoxowifi

4. ILE KOSZTUJE UBEZPIECZENIE DO USA?
Bez tego ani rusz!

 

Wyjeżdżając w dalekie kierunki koniecznie wykup ubezpieczenie. Koszty leczenia są bardzo wysokie, a każdemu może zdarzyć się wszystko – od bólu zęba do złamanej kończyny. Lepiej dmuchać na zimne! Ile kosztuje ubezpieczenie w USA? My za 24 dni podróży zapłaciliśmy ok 600zł/2os w UNIQUA, przy założeniu  1 mln zł na koszty leczenia właśnie (i to wcale nie jest ogromna kwota, uwierzcie mi). Można samemu ubezpieczyć się online np w Warcie, ale najlepiej skontaktować się z agentem, który najlepiej i najtaniej dobierze nam warunki ubezpieczenia. Nie warto na tym oszczędzać – również dzięki wykupionemu w pakiecie OC jeśli zdarzy ci się wyrządzić jakieś szkody, np w hotelu czy pokoju w airbnb, masz święty spokój. Warto za niego zapłacić.

Dawid poczuł narodową dumę 😉 pierwszego dnia po przyjeździe 😉

5. USŁUGA WIELOWALUTOWA / KARTA WIELOWALUTOWA W USA
Załatw to koniecznie!

 

Z kartami kredytowymi w USA trzeba ostrożnie, bo często zdarzają się kradzieże danych. Mi zeszłym razem tak się właśnie zdarzyło – miesiąc po powrocie z karty zeszło mi ponad 8 tysięcy! Na szczęście bank zablokował transakcję i chociaż wymagało to chodzenia na policję i dwóch miesięcy oczekiwania, wszystkie środki wróciły na konto. Niemniej trzeba uważać.

Przy ostatnim pobycie, 5 lat temu, płaciłam polską kartą i po powrocie, pobieżnie zliczając, zmarnowałam na prowizje min. 1500zł. Szkoda kasy! Co można zrobić? Opcji jest kilka:

  • usługa wielowalutowa – dostępna w dużej ilości banków,
  • karta Revolut – bardzo polecana opcja wśród podróżników, poczytajcie tu
  • karta Visa Świat w mBanku

Ja zdecydowałam się na ostatnią opcję. Odpowiednio wcześniej założyłam sobie nowe konto z usługą wielowalutową w mBanku, konkretnie Intensive właśnie z kartą Visa Świat. Dzięki temu nie płaciłam prowizji za przewalutowanie, nie musiałam też wpłacać na podkonto w USD pieniędzy, właściwie w ogóle nie musiałam o tym myśleć. Po prostu płaciłam kartą, na której były złotówki. Zwykła usługa wielowalutowa oraz karta Revolut wymaga wcześniejszego zakupu dolarów po bankowym kursie, i wówczas domyślnie płaci się z ustawionego konta dolarowego. Niemniej trzeba uważać, żeby np. nie zabrakło na nim wykupionych dolarów, bo wtedy płaci się dodatkowe prowizje. Moim zdaniem ta opcja z domyślnym brakiem przewalutowania ze złotówek na USD (i wiele innych walut również) dla mnie jest najlepszą opcją, bo dużo podróżujemy za granicę przez cały rok i nie będę musiała się tym zupełnie zajmować. I karta sprawdziła się świetnie, nigdy jej nie odrzuciło, wszystko było OK, zatem polecam!

6. ILE ZABRAĆ GOTÓWKI DO USA?
Zależy, czy płacisz za wypłaty za bankomatów, czy nie.

My mieliśmy w gotówce na dwoje 700$, bo wypłaty z banku mieliśmy za 0zł. Dlatego też nie braliśmy więcej i w sumie – wydawaliśmy na siłę pod koniec wyjazdu. Zdecydowanie spokojnie wszędzie zapłacisz kartą, za noclegi itp również przez apkę, jedynie warto mieć trochę drobnych do parkomatów czy dla bezdomnych. Zatem ile zabrać gotówki do USA? W naszym przypadku im mniej gotówki masz, tym spokojniej chodzisz po mieście, niemniej na forach internetowych sugerują, by zabrać ze sobą gotówki ze sobą ok 1000$. Pewnie to się sprawdza, gdy śpisz ze znajomymi, dzielicie się kasą za zakupy itp. 😉

To są stare, konferedackie dolary 😉

7. ILE KOSZTUJĄ NOCLEGI W USA?
Pokoje na AirBnB, średnio: 220zł / noc, często mniej, ze śniadaniem

 

Dosłownie wszystkie noclegi znaleźliśmy dzięki AirBnB, apce, której NIGDY wcześniej nie testowałam. Taka przygoda! Chcieliśmy poznać możliwie jak najwięcej ludzi, zobaczyć, jak naprawdę się w tej Ameryce żyje, jacy są tamtejsi mieszkańcy, co się im podoba, a co nie – i właśnie noclegi w prywatnych domach dawały nam tę możliwość. Ale chyba też każdy z Was domyśli się, że pierwszy nocleg w wynajętym pokoju w cudzym domu, w którym niemal za ścianą mieszkał właściciel – bardzo był stresujący. Spodziewałam się wszystkiego – niezręczności, bałaganu, hałasów, karaluchów, albo niegościnności czy właścicieli – dziwaków. Obawiałam się tego do chwili, w której przekroczyliśmy próg. Już w pierwszym bowiem domu zostaliśmy przywitani jak dawno niewidziani, ale bardzo wyczekiwani goście. Zupełnie nie jak podróżujący o dziwnych porach ludzie z drugiego końca świata, którym odbiło i zwiedzają amerykańskie wioski, in the middle of nowhere… Pan wyszedł przed dom, uścisnął nam ręce, zabrał moją walizkę, nie przestawał opowiadać, posadził w jadalni, nalał wina i opowiadał o domu i swojej rodzinie, pokazywał albumy ze zdjęciami!.. Był bardzo ciekaw nas, co nas sprowadza, co porabiamy w Polsce, jaki mamy rząd, i tak dalej… lekko zaniemówiłam z wrażenia i miałam ochotę się rozpłakać – tak to było miłe. A potem… było coraz lepiej! Opowiem Wam wszystko w kolejnych wpisach, bo mam masę do opowiadania!.

Plan wycieczki po USA był taki, że mieliśmy niemal codziennie spać w innym miejscu i poza konkretnymi destynacjami, które chcieliśmy przejechać, mieliśmy pełne dni wolnego czasu. Robiliśmy co chcieliśmy i każdego dnia wymyślaliśmy coś nowego, znajdowaliśmy jakąś atrakcję, o której nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Z powodu upałów dodaliśmy do podróży kąpiele – w rzekach, jeziorach, parkach narodowych, których w Stanach nie brakuje, które też często wymuszały na nas spacery po lesie. Coś pieknego, zachwycającego… widzieliśmy tyle niezwykłych stworzonek, dziwnych robaków, ślicznych ptaszków, nawet koliberki. W parkach było tak cicho – dzieci tam już skończyły wakacje – że nieraz byliśmy zupełnie sami w lesie, nad jeziorkiem. Nieraz po pustej plaży spacerowała sarenka czy szop. To było dosłownie nierealne…

Nie bukowałam zatem noclegów zazwyczaj do godziny 17-18, kiedy mniej więcej potrafiliśmy przewidzieć, dokąd zdążymy dojechać do godziny 21-22. I nigdy nie mieliśmy problemu ze znalezieniem miejsca, a przypominam, że chcieliśmy spać tylko w pięknych pokojach i domach, tylko starych i tylko takich z duszą! Wniosek jest jeden – Południe naprawdę nie jest zbyt popularnym kierunkiem podróży, ale przede wszystkim – naprawdę 80% domów jest tam ślicznych, jak z obrazka…

I jest tanio!

Zatem ile kosztują noclegi w USA? Oczywiście, przede wszystkim zależy to od miejsca. Inne ceny będą w małym miasteczku na prowincji, a inne np w Nowym Jorku. Wyjeżdżając, założyłam sobie nie przekraczać kwoty ok 100$ za jeden nocleg (z wyjątkiem domku w Waco – ale tam wynajmowaliśmy cały duży dom, 4 pokoje i 2 łazienki, plus jadalnia i kuchnia – tam płaciliśmy ok 600zł za noc), a skończyło się na.. średnio 220zł, czyli ok 55$ za noc. Zdarzały nam się cudowne pokoje, nieraz ze śniadaniem, za 160zł. Nie wierzycie mi? Sprawdźcie sami! (i tu niestety nie mam żadnego kodu, bo to nie jest wpis sponsorowany, niestety 😉  Ale jeśli będziecie chcieli kiedykolwiek pojechać w nasze ślady – udostępnię wam linki do naszych sprawdzonych miejscówek ze zniżkami!). W następnych wpisach pokażę Wam domy, w których spaliśmy – nie uwierzycie, jak bardzo ludzie otwierali przed nami swoje domy – i serca!

Przy bukowaniu miejsc oglądajcie nie tylko miejsca, ale czytajcie opinie. Wszystko można z nich wyczytać!

Zakochałam się w werandach.. mogłabym tak całe życie spędzić, pijąc kawę,

czytając książki i gawędząc z sąsiadami. Ech. Cudowne!

 

8. ILE KOSZTUJE PALIWO I WYNAJEM SAMOCHODU W USA?
Doba wynajmu: ok. 160-200zł za nasze auto Premium SUV, mniejsze samochody – taniej.
Paliwo za galon: 2.30$ (galon to 3,78l).

 

Paliwo to kolejne ogromne zaskoczenie. Szybko licząc, wyliczyliśmy sobie, że powinniśmy zrobić ok 3000 mil w trzy tygodnie. Dawid obliczył, że wydamy maksymalnie 3000zł  na paliwo – bo auto chcieliśmy wygodne i duże, wręcz monstrualnie duże, jako że Dawid chciał pojeździć prawdziwie amerykańskim bydlakiem!

I ile wydaliśmy, jeżdżąc codziennie gdzie oczy poniosą, wszędzie, gdzie mieliśmy ochotę, ok 4h dziennie w aucie?

No ile?

1600zł. Ze wszystkim, moi państwo!!! A zrobiliśmy ponad pięć tysięcy kilometrów! Hurra! Paliwo w USA jest tanie!

Nasz SUV – Ford Expedition. Dokładnie ten miał być 😉

Most Edwarda Pettus. Symbol walki z segregacją rasową

Dwa słowa o wypożyczalni. Szukaliśmy auta w Polsce – na stronie rentalcars, dobrej porównywarce z – teraz mogę to powiedzieć – świetną i pomocną obsługą klienta. Zarezerwowałam samochód na 2o dni za niecałe 3400zł. Niestety, na miejscu okazało się, że nie mam ze sobą prawa jazdy… a Dawid nie miał karty kredytowej na swoje nazwisko… rezerwacja przepadła (dzięki Rentalcars za niewielką opłatą – większość mi zwrócili). WNIOSEK: przed wyjazdem sprawdź ważność dowodu, czy masz prawo jazdy, ważność karty! 5h na lotnisku pełnych łez, stresu i niepomyślnych rezerwacji – pani z Alamo nam pomogła i karta przeszła, a my odjechaliśmy w siną dal wymarzonym Fordem Expedition. Jakby nigdy nic. Zapłaciliśmy tylko 700zł więcej mimo rezerwacji na ten sam dzień. Kocham ALAMO! Wszystko skończyło się dobrze, wróciliśmy szczęśliwie i nie mieliśmy dosłownie żadnych problemów po drodze. A jedną z większych moich przyjemności z wyjazdu było podarowanie pani, która nam pomogła, paczki fajnych cukierków na powrocie – w podziękowaniu za jej pomoc i cierpliwość na początku naszej podróży. Nie macie pojęcia, jak się ucieszyła – zwykły drobiazg, jej ludzka życzliwość, moja wielka wdzięczność… i świat jest lepszy. Słowem – warto być miłym…

9. ILE KOSZTUJE JEDZENIE W USA?
Ok. 10-15$ za zestaw z napojem w fastood lub bistro.
Lub jeszcze taniej!

 

Moje największe zaskoczenie – duży wybór i tanio. Niezdrowo, ale pysznie! No i brak piekarni ze świeżym pieczywem 🙁 Nawet jak znajdziecie „Bakery” to na 99% będzie to po prostu nasza ciastkarnia / kawiarnia.

Miałam duży problem z brakiem warzyw i owoców w diecie – na serio oni podają fasolkę w sosie barbecue (słodką jak nie wiem co, gotową z puszki!), kukurydzę z puszki w maślanym, słodkim sosie, hash browns – placki ziemniaczane ociekające tłuszczem, solone chipsy (normalne laysy z paczki), frytki i keczup jako warzywny dodatek do dania. W ten sposób chyba spożywają te 5 porcji zalecanych warzyw i owoców (reklamy takie są na każdym kroku, obok reklam leków na cukrzycę, serio! Tam insulinę i podobne środki reklamuje się w TV i radio). Sałatki są niezwykle niepopularne i zwykle składają się z zielonej sałaty z ogromną ilością dressingu. Jakościowo – wg mnie – jedzenie zostawia wiele do życzenia, ale jest smaczne i niedrogie – z punktu turystycznego widzenia, jest zdecydowanie lepiej niż zapamiętałam to sprzed 5 lat – można w ogóle nie zjeść hamburgera, jak ktoś nie lubi (jak ja 😉 )  i codziennie jest coś innego w menu! Zakochałam się w pieczonych wielkich ziemniakach z dodatkami zarówno mięsnymi, jak i vege – omnomnom i w tacosach. Problem za to miałam z dosładzaniem wszystkiego, naprawdę: słodka kukurydza, słodka fasolka, słodki sos, słodka herbata (tak słodka, że nie do picia, normalnie lukier), no wszystko obrzydliwie wręcz słodkie! Ja, chociaż uwielbiam cukier, to miałam momentami dość 😉 Ciasta, torty – no aż wykręcało od słodkiego, nawet cupcake w Magnolii – po jednej rozbolała mnie autentycznie głowa, zemdliło mnie dosłownie 😛 Chociaż obłędnie była śliczna i bardzo pyszna, to ilość cukru zepsuła wszystko.

Chipsy ziemniaczane były w menu w sekcji „vegetable sides” 😉

Takie wielkie puszki. I wielkie wszystko 

Lunchables – super popakowane w plastik co prawda, porcyjki do szkoły.

Są w wielu różnych wersjach, dla dzieci i dla dorosłych. Fajne!

Jeśli chodzi o kwestie finansowe, to można spokojnie zjeść i się najeść za ok 10-15 dolarów w fastfoodach i w barach / bistro ok 20 dolarów za posiłek z napojem, a nawet deserem. Nie chodziliśmy po droższych knajpach – to nam wystarczało w zupełności, a jak już pisałam, zależało nam na względnie niskobudżetowym wyjeździe, a poza tym D chciał spróbować wszystkich sieciówek z jedzeniem.

Słowem – w sumie jedliśmy na mieście tylko raz dziennie, głównie z upału i ogromnej kaloryczności tych posiłków. Po prostu nie mogliśmy więcej jeść, bo nie dawaliśmy rady. Z reguły rano tylko jakiś jogurt i owoce, około 16 ten wlaśnie obiad w bistro, a na kolację coś ze stacji czy Walmarta – kabanosy, jakieś ciastko, małe zestawy typu „lunchables” – poporcjowane krakersy, salami, marchewki, rodzynki w gotowych niewielkich opakowaniach, idealne do zabrania do szkoły czy pracy. I lody, i te słodkie napoje… ale powiem szczerze, nie miałam wrażenia, żebym jakoś tucząco czy dużo jadła, a wróciłam mimo wszystko z 1,5kg na plusie – jestem zła! To przez te lody i słodkie napoje 😉 Co by było, gdybym jadła tak, jak w normalnym klimacie, to szok!..

10. ILE KOSZTUJĄ ATRAKCJE W USA?
Nasze były za darmo lub bardzo tanio!

 

Ponieważ jaraliśmy się wszystkim, atrakcją dla nas było właśnie wszystko: stacje benzynowe, Walmarty, sklepiki z antykami, butiki z ciuchami i pamiątkami, mijane kościoły i szkoły, publiczne parki, gdzie można było obserwować ludzi, tanie fastfoody, a nawet – dla Dawida – publiczne parkingi, bo auta mają oszałamiające 😉 Między innymi z tego powodu, oraz tego, że nasza podróż skupiała się na zwiedzaniu pięknych domów i przedmieść USA, więc nie wydaliśmy na to dużo, a raczej bardzo niewiele. Czasem zwiedzanie plantacji czy antebellum home kosztowało ok 12$, czasem 5$ od osoby. Bilety wstępu do muzeów i parków narodowych podobnie, od 5-10$. W destylarni Jacka Danielsa za tasting zapłaciliśmy 25$ od osoby, objazd po domach z programu „Domy z potencjałem” kosztował 35$/os. Ale… większość najfajniejszych atrakcji naszego wyjazdu była zupełnie za darmo. Kąpiele w rzekach, jeziorach były za darmo, tak jak szlaki leśne, a największymi atrakcjami dla nas byli poznawani ludzie i świetne miejsca – kluby, knajpki, parki, które dzięki nim odkrywaliśmy!

Muzeum Niewolnictwa i Wojny Secesyjnej w Selmie

Jeziorko na polu kampingowym w Alabamie, już dokładnie nie pamiętam

Wodospad Fall Creek Falls – lekko wyschnięty, zła pora roku.

Tara Museum

Punkt widokowy na trasie

Podsumowując… wydaje nam się, że względnie niedrogo ogarnęliśmy ten wyjazd. Nie, nie każcie mi tego liczyć, wolę nie wiedzieć, grunt, że na koncie jeszcze trochę zostało. Na pewno ostateczne wyszło dużo taniej niż poprzednim razem, dlatego wiem też, że jeszcze tam wrócimy! A i Wam radzę już zbierać – zacznijcie dziś. Mi pomaga w tym konto oszczędnościowe, wrzucam tam co jakiś czas różne kwoty i najczęśniej o nich zapominam. W ten sposób można odłożyć sobie na niezłe wakacje w USA – i nie tylko!

Ominęliśmy największe pokusy (np wielkie zakupy, parki rozrywki, gdzie wstępy kosztują ponad 150$), ale bez poczucia, że nam coś w podróży brakowało. Prawie codziennie coś zwiedzaliśmy, pływaliśmy, jedliśmy to, na co mieliśmy ochotę, robiliśmy zakupy w bardzo amerykańskim Walmarcie, piliśmy wino na plaży z papierowych torebek, jechaliśmy tam, gdzie chcieliśmy… I wiem, że można jeszcze połowę tych naszych kosztów obciąć – jeszcze taniej jeść (kupując w Walmarcie, zamiast na mieście, itp), jeszcze więcej zobaczyć – zupełnie za darmo. Nastawiliśmy się na podróż po bezdrożach, wśród małych, prawdziwie amerykańskich miasteczek. Chcieliśmy poczuć „ich” życie tam, posmakować tego, co lubią, słowem – poczuć i zobaczyć na własne oczy, jak się żyje w tej legendarnej Ameryce. I udało nam się spełnić ten plan w stu procentach, a nawet sto razy lepiej. W życiu nie wymyśliłabym, nie zaprojektowałabym tylu wrażeń..! Już teraz zapraszam Was na kolejny post, w którym postaram się pokrótce opisać i pokazać nasze ogólne wrażenia. A przez całą zimę chyba będę Wam spisywała nasze przygody i domy, w których się zatrzymaliście. Mam morze do napisania… a wy do przeczytania. Mam nadzieję, że tak jak towarzyszyliście nam w podróży po USA, tak i będziecie mi towarzyszyć w podróży przez wspomnienia… które już powoli blekną… więc muszę je zapisać. Tego nie chcę, nie chcę zapomnieć!..

 

road trip

 

Wróciłam do domu z przekonaniem, że ta Ameryka nie jest wcale tak bardzo daleka, ani tak nieosiągalna. Wiem też, że zaplanowanie tej podróży i potem sam road trip nie są ani trudne, ani przeraźliwie drogie, ani w żaden sposób skomplikowane. Po prostu pakujesz się i jedziesz, prosto przed siebie. Czując zachwycającą wolność, obejmując życie rozpostartymi ramionami, nucąc pod nosem „Don’t worry, be happy” a raczej, na Południu „Sweet home, Alabama”… trzeba się tylko odważyć i nie myśleć o tej dalekiej podróży jak o podróży na Księżyc. To naprawdę jest do zrobienia.  Tylko trzeba w to uwierzyć!

~ Wasza Pat, obieżyświatka!