Na codzień nie czuję się członkiem rodziny wielodzietnej. Dziwne? Ja po prostu w ogóle o tym nie myślę. Fakt posiadania dużej rodziny nie definiuje mnie w żaden konkretny sposób; żyję dokładnie tak, jak wszyscy inni. Pracuję, robię zakupy, gotuję, sprzątam, zajmuję się dziećmi i swoim hobby, jak mam czas, czytam, wyprowadzam psa, głaszczę kota, śpię, robię nic.
Żyję.
Jestem mamą cudownych chłopców, żoną najfajniejszego człowieka na ziemi i córką, siostrą i ciocią fantastycznych ludzi. Zwyczajnie. A jednak miewam czasem problemy – może to za duże słowo – natury rodzin niestandardowo dużych. I nie polegają na dużo większych zakupach czy większej kupie prania. Największe problemy to sztuka dzielenia czasu – i uwagi. Każde z nas ma bowiem indywidualne potrzeby, i temu najtrudniej jest sprostać. Nie przeoczyć niczego, zauważyć, zareagować. Nie jest łatwo, szczególnie, że żyjemy od kilku miesięcy non stop razem, obok siebie. A potrzeba indywidualnych relacji jest coraz większa, gdyż dzieci rosną – i my też ciągle dorastamy!
Za nami dwa tygodnie rozłąki ze starszakami. Najpierw obóz hulajnogowy w Niechorzu, a potem dziadkowie zabrali ich na kilka dni na wieś. A wszystko dlatego, że chcieliśmy spędzić trochę czasu w innym niż zwykle składzie: tylko my i bliźniaki.
I bardzo nam na tej rozłące zależało. Zupełnie nie dlatego, że mieliśmy siebie dosyć, zupełnie nie!
Myślicie, że w dużych rodzinach wszystko robi się razem? Otóż nie. Jak w każdej rodzinie, bywają sytuacje, gdy jesteśmy sam na sam, albo jeden na jeden. Wszyscy tego potrzebujemy! W normalnej codzienności to się dzieje naturalnie – każdy ma na inną porę do szkoły, pracy, maluchy są w przedszkolu i udaje nam się wygospodarować chwile na indywidualne spotkania w rozłożonych proporcjach. Raz mogę zjeść spokojnie śniadanie z Maksiem, poprzytulać się z Felkiem, obgadać „dorosłe” tematy z Filipem, poczytać maluchom książki. Bywam sama, albo tylko z Dawidem.
Natomiast okres kwarantanny, pandemii, który trwa od marca, zaburzył ten rytm. Musieliśmy wszystko i zawsze robić razem. I żeby było jasne – to nic strasznego, wręcz odwrotnie. Dało mi to poczucie ogromnej bliskości, nadrobiłam wiele czasu w relacjach z dziećmi: nigdy nie graliśmy tyle w gry, nie oglądaliśmy wspólnie telewizji, nigdy nie było tylu rozmów o życiu. Mam wrażenie, że nie tylko zbliżyliśmy się wszyscy do siebie (nawet chłopcy przestali się tak kłócić, a ja tyle krzyczeć!) co się poznaliśmy jeszcze lepiej i polubiliśmy się bardziej. Wiele nowego się dowiedziałam i o sobie, i o swoich dzieciach. Cudowny, intensywny czas!
Ale na nim wygrywali zdecydowanie starsi – wiadomo, że chętniej człowiek sięga po scrabble niż chińczyka, tak samo jak fajniej ogląda się lekki horror ze starszakami, niż animację z Pysiakami. Szkoła i obowiązki na pierwszym planie, praca w utrudnionych warunkach, potem ogarnianie wszystkiego, żeby przeżyć i przetrwać kiepski czas. Naturalnie potrzeby młodszych (tym bardziej, że jako bliźniaki świetnie się sobą zajmują!) zostały zepchnięte na dalszy plan. Dlatego mieliśmy od dawna poczucie, że Gucio i Leon spragnieni są kontaktu z nami, tak sam na sam i my też bardzo tego potrzebujemy.
O każdej porze dnia nasza uwaga jest mocno rozproszona na wiele kierunków: praca, dom, każde dziecko osobno i wszyscy naraz. W dodatku, nigdy nie byli na wakacjach tylko z nami – starszaków zabieramy co chwilę „gdzieś” – byli w Paryżu, Legolandzie, kilka razy w Anglii, w Holandii, w Hiszpanii – zarówno w trójkę, jak i pojedynczo często ich zabieramy na krótkie podróże z pracy. W dodatku chwile, jak starsze chłopaki byli na obozach, do tej pory wykorzystywaliśmy na nadrobienie zaległości w pracy czy w domu, i w naszej wzajemnej, małżeńskiej relacji. Maluchy, wychowywane jakoś tak przy nodze, w galimatiasie, w ekipie, cudownie się odnajdują, a mimo wszystko czułam, że musimy tym razem skupić się tylko na nich.
Spontanicznie zdecydowaliśmy się, że jak chłopcy pojadą na tegoroczny obóz – my pojedziemy gdzieś we czwórkę na krótkie wakacje. Wybraliśmy Chorwację – w przyszłym roku chcemy tam pojechać w trzy rodziny, dlatego teraz chcieliśmy zrobić „przeszpiegi”. Mieliśmy tylko tydzień, dlatego zdecydowaliśmy się lecieć samolotem, i wybraliśmy hotel z all inclusive, zamiast szukać kwater i codziennie dojeżdżać do plaży. Chcieliśmy, by maluchy miały atrakcje i byśmy my mogli odpocząć, i móc właśnie skupić się na maluchach. I to był strzał w dziesiątkę!
Nie będę Wam opowiadać o szczegółach wycieczki – na bieżąco relacjonowałam wyjazd na Insta. Dzisiaj chciałam Was po prostu uczulić, byście nie traktowali swojej rodziny, swoich dzieci jako jednego dużego zbioru. Trzeba w codzienności wygospodarować czas, by poświęcić uwagę tylko jednem, kochanemu człowiekowi naraz. Każdemu jednemu dziecku dać siebie na wyłączność, choćby na krótko. Pomoże to stworzyć relację głębszą, bo bliższą, bardziej prywatną. Pozwoli poznać się lepiej. To bardzo cenne doświadczenie!
W ciągu tego krótkiego tygodnia z Leosiem i Guciem miałam wiele okazji, by pobyć tylko z jednym z bliźniąt naraz, i Dawid oczywiście tak samo. To niesamowite, jak się chłopcy między sobą różnią i jak inaczej zachowują się bez braci. Jak inny jest Leoś w pojedynkę, jak zmienia się przy Guciu, i odwrotnie. To absolutnie normalne. Jak fajnie jest odkryć swoje dzieci w odcięciu od reszty rodzeństwa – mogą nas bardzo zaskoczyć, choćby dojrzałością, bystrością obserwacji, potrzebą czułości. Widziałam, jak zachwyceni byli naszą obecnością, jak czerpali z tego, że mają nas tylko dla siebie. Basen, rzucanie kamyków, nurkowanie, łapanie rybek, gra w memo – ich potrzeby i pomysły były na pierwszym miejscu. Sami mogli decydować, co robimy popołudniami, jakie i gdzie jemy lody, i tak dalej… myślę, że dla nich ten wyjazd był jeszcze ważniejszy niż dla nas! Chociaż nie ukrywam – przez ten czas przestrasznie tęskniłam za starszakami!
Tak czytam, co napisałam i wiecie co… z boku brzmi to może dziwnie trochę. Może mnie to mocno uderza, dlatego, że mam dużą rodzinę. Dużo nas na codzień i wiele tych osobistych relacji… a moja uwaga zwykle jest mocno rozproszona. Prawdopodobnie w mniejszych rodzinach to naturalnie się dzieje, że ma się indywidualne, głębokie relacje z każdym z dzieci osobno. Mam nadzieję, że tak u Was jest. U mnie zdecydowanie tej indywidualności, intymności relacji jest trochę za mało i muszę znaleźć opcję, by na codzień móc wygospodarować więcej czasu właśnie na spotkania w cztery oczy, z każdym z osobna. Wyjścia do kina nie muszą być rodzinne, tak jak wyjścia na zakupy czy spacer z psem.
Będę się gimnastykować! A Wy dajcie znać, co o tym myślicie? Macie podobne spostrzeżenia, czy czas spędzony z całą rodziną jest dla Was najcenniejszy i na tym się koncentrujecie, bo zwyczajnie brakuje czasu?
PS I ściskam Was bardzo serdecznie. Dawno mnie tu nie było – tęskniłam za blogowaniem. Jesteście tu jeszcze?..
Napisane wzruszająco i bardzo ale to bardzo mądrze …
Pozdrawiam cała rodzinkę :*
Bardzo mi miło <3 Dziękuję!
Każdy człowiek jest indywidualną istotą i każde dziecko jest małym „dorosłym’, który ma swój charakter, wady, zalety, upodobania i uczucia. Każdemu członkowi rodziny trzeba poświęcać czas i uwagę, aby tworzyć zgraną i kochającą się rodzinę. Ciekawy wpis, daje do myślenia. Pozdrawiam serdecznie.
Ciekawy temat
Mi się nie udało by. Do każdej z córek , osobna
Ale teraz jak są już dorosłe nadrabiam.
Pozdrawiam aerdecznie
Zawsze myślałam, że duża rodzina może być przeszkodą dla związku, ale nic bardziej mylnego ! Dzieciaki dopełniają rodzinę w gruncie rzeczy albo działają na nią naprawde pozytywni. Nam tak naprawdę pomogło w wielu aspektach naszego związku.
Artykuł porusza niezwykle istotny temat związany z życiem w dużej rodzinie a potrzebą indywidualności relacji. Konkluzja, jaką można wyciągnąć z treści, jest klarowna – pogodzenie się z różnicami i potrzebami każdego członka rodziny to klucz do harmonii. Traktowanie każdego dziecko jako jednostkę o unikalnych potrzebach, pomaga zrozumieć, że indywidualność każdego członka rodziny ma znaczenie. Wspieranie pasji, zainteresowań czy osobistych celów dzieci w dużej rodzinie staje się wyzwaniem, ale również szansą na tworzenie silniejszych więzi.