Zastanów się, ile uważasz, że powinieneś zarabiać po studiach wyższych. Ile chciałbyś zarabiać po dziesięciu latach pracy na swoim stanowisku, ile po dwudziestu, a ile po trzydziestu pięciu latach pracy w hałasie i stresie, codziennie odpowiadając karnie za bezpieczeństwo i zdrowie średnio 25 dzieci? Majaczy ci w głowie jakaś kwota? To teraz podziel ją przez 2,  3, a nawet 4, w zależności, jaki komfort życia Cię satysfakcjonuje. Tyle właśnie zarabia dziś nauczyciel twoich dzieci, któremu oddajesz je pod opiekę codziennie na wiele godzin.

Nie wierzysz? Trochę bezczelnie zapytałam dziesięciu znajomych nauczycieli, pracujących na różnych szczeblach edukacji, ile zarabiają, wliczając w to wszystkie dodatki, nagrody i nadgodziny. Wyniki mojej ankiety są przerażające. I to głównie dla nas, rodziców!

Piszę ten post mocno wkurzona, zdając sobie sprawę, że wsadzam kij w mrowisko, bo przecież przyzwyczajeni jesteśmy, że mamy szkoły za darmo, a nauczycieli opłacamy z podatków, więc jak psu buda się nam – i naszym dzieciom ta edukacja należy. Na jak najwyższym poziomie i według najnowszych, wychowawczych trendów, oczywiście! Jestem obecna na wielu facebookowych forach rodzicielskich – od tych od małego dziecka przez nastolatkowe. Czytam od czasu do czasu, głównie te ostatnie, bo nie mam wiele czasu, ale z nastolatkami do czynienia mam od niedawna i wciąż bywam w szoku, co to znaczy. Ale do rzeczy. Otóż jestem autentycznie, dogłębnie zbulwersowana wypowiedziami większości, naprawdę większości rodziców na tych forach. Realne przykłady: „Darmozjady, jedzą za pieniądze, które my płacimy dzieciom za obiady!” (!!!), „Mają zniżki na przejazdy!”, „Mają wolne dwa miesiące wakacji i ferie – w dodatku płatne!”, „Zarabiają ponad 3 tysiące i ciągle im mało!”, „Pracują tylko 18 godzin tygodniowo!”.

Nie wiem, jakie Wy macie doświadczenia z nauczycielami, ale ja mam takie:

Po pierwsze, w czasie, gdy sama chodziłam do szkoły, rzadkością były zastępstwa. Nauczyciele byli w pracy praktycznie zawsze i zawsze też mogłam na nich liczyć. Nie pamiętam, by którykolwiek z moich nauczycieli przez 13 lat mojej edukacji (8 lat SP i 5 lat dwujęzycznego liceum) wziął sławetny „płatny urlop zdrowotny”, który dziś tak wielu im wypomina. OK, z pewnym rozrzewnieniem wspominam afery o chustkę na głowie z panią od biologii, 6 jedynek z rzędu z fizyki, co pół roku zbóje z matmy i fizy, bo już w liceum wiedziałam, że nie od tego mam głowę i liczyć chciałam tylko i ewentualnie pieniądze w portfelu, by mnie nikt nie oszukał. I siedziałam na tych poprawach nieraz godzinami, a po lekcjach z panią od polskiego robiłyśmy teatr, pisałyśmy sztuki. Czasem nawet przynosiłam jakieś opowiadania do oceny, albo jeździliśmy na wycieczki z serii „żywe lekcje” – z historii, literatury itp. Nauczycieli wspominam rewelacyjnie, może nie wszystkich lubiłam i oni nie lubili tej pstrokatej, wygadanej dziewczyny, ale mam poczucie, że dostałam od nich więcej, niż sama dałam. Ogromnie dużo się w szkole nauczyłam za darmo, głównie angielskiego (zdałam w liceum FCE) i francuskiego (dwujęzyczna matura), oboma językami władam dziś płynnie. Ale cała wiedza z chemii, historii, geografii, biologii, a nawet ze znienawidzonej matematyki i fizyki pochodzi wyłącznie ze szkoły, gdyż nie miałam nigdy ambicji ani chęci, by zgłębiać je na własną rękę. Do dziś mi się przydaje.

Nie zawsze byłam posłuszna, nie zawsze odrabiałam zadania, często ściągałam i czasem wagarowałam, szczególnie pod koniec liceum. Miałam własne zdanie i uwielbiałam dyskusje, dlatego jak mogłam to walczyłam o swoje do upadłego. Dziwili mnie nauczyciele, jakby niedzisiejsi, źle ubrani, często codziennie w tych samych ubraniach, uniformach, jak mi się zdawało. Czasem się śmiałam, o ja głupia, że pani, co mnie francuskiego uczyła, sama była we Francji raz, i to na szkolnej wymianie. Dzisiaj, wiedząc, ile zarabiali za uczenie mnie tego wszystkiego, autentycznie żałuję, że nie byłam dla nich milsza. Chociaż lubiliśmy się, z reguły, i mam nadzieję, że oni też raczej miło mnie wspominają. Z niektórymi mam kontakt do dziś.

Po drugie, zderzenie ze szkołą od 6 lat ponownie przeżywam na codzień. Wkurzam się, głównie na własne nieogarnięte dzieci, na siebie, że nie umiem (bo umówmy się: nie chce mi się!) ich lepiej przypilnować, ale zdarza mi się wkurzyć też na nauczycieli. Ale stopuję się w swojej głowie, dzieląc przez dwa, a nawet trzy, żałosne historie moich dzieci, jak to zostali skrzywdzeni niesprawiedliwością tychże. A już nigdy, podkreślam, NIGDY nie pozwalam, by dzieci po nich przy mnie „jeździli”, albo sami z mężem nie wypowiadamy się w sposób, który podkopałby nauczycielski autorytet. W końcu na tym to polega:  chodzisz do szkoły, uczysz się za darmo – a pamiętajmy, edukacja w Polsce jest, a może niedawno była, na naprawdę wysokim poziomie! – i szanujesz nauczycieli, bo inaczej niczego Was nie nauczą, bo po prostu nad Wami nie zapanują. I wszyscy na tym stracimy, całe społeczeństwo, bo źle wyedukowani młodzi ludzie kiedyś będą z nami pracować, a nawet nami zarządzać.

Dlatego nie mogę pojąć, dosłownie nie mogę pojąć, jak dzisiaj obsmarowuje się nauczycieli na tych rodzicielskich forach. To są kaźnie. Mówię serio – szczególnie teraz, przed planowanym strajkiem, ale wcześniej było podobnie, wylewa się na ich głowy kubły pomyj. Każdy wie najlepiej, ile oni zarabiają („Kokosy! Te dodatki! Te wakacje i wczasy pod gruszą! I płatne urlopy zdrowotne!”), każdy wie, że pracują jakby na pół etatu („18h!”) i – że są tak strasznie roszczeniowi. „Jaką postawę pokazują dzieciom!”. Że co…?

TEN ZŁY NAUCZYCIEL JEST TAK ROSZCZENIOWY!

A sama, ilekroć wchodzę do szkoły dostaję zawrotu głowy od tego harmidru, przekrzykiwania się, kłócących się dzieci, bezczelnych odzywek. Mam przyjemność być mamą trzech asów, czasem muszę się udać do szkoły na dywanik, bo gadają, dogadują, przeszkadzają, spóźniają się, lekcji zapominają, szarpią się czasem z kolegami, itp, itd. W kontakcie z nauczycielami chłopców jestem więc stale, mamy dobre relacje i pomimo wielu lat i różnych wzlotów i upadków, jestem zadowolona, że trafili na takich, a nie innych wychowawców. Szkoły są dziś przepełnione, brakuje podstawowych rzeczy – w wielu szkołach dzieci muszą nosić swój własny papier toaletowy, nie wspominając o kserówkach i innych pomocy dydaktycznych. Reforma za reformą, których z nauczycielami nikt nie konsultuje, albo nie wyciąga wniosków z ich sugestii. Nauczycieli stawia się przed niebotyczną podstawą programową, którą przy uważającej klasie jest niemożliwa do zrealizowania, a przy standardowej, hałaśliwej, nieusłuchanej jest całkiem nieprawdopodobna. Do tego dzieci są dzisiaj okropne – w tym moje, a rodzice – tak roszczeniowi, że mi na każdych konsultacjach i zebraniach puchnie głowa. Wszystkiego wymagamy: indywidualnego podejścia: „bo przecież dziecko zdolne, ale leniwe i ma złe towarzystwo, to nie jego wina”; cierpliwości, „bo to tylko dzieci „, potem, „bo to taki wiek, sama pani rozumie”; „bo my byliśmy na wakacjach i syn nie zdążył nadrobić zaległości, da mu pani szansę”; „a dlaczego do domu tyle zadane, przecież powinniście się wyrobić z programem na lekcji, a w ogóle to nie wolno zadawać do domu!”. Nawet za wszy w szkole winę ponoszą nauczyciele – wychowawcy, bo przecież z grubsza wszyscy wiedzą, skąd one wyszły, a wychowawca nie był wstanie temu zapobiec, ZNOWU.

I najlepsze na koniec, historia autentyczna z jednego z for: nauczyciel zrobił niezapowiedzianą kartkówkę, zadał trudne pytania, niemal cała klasa dostała jedynki. Zrobił to w odwecie, gdyż na przerwie klasa rozsypała śmietnik – a raczej ktoś rozsypał – i nikt nie chciał się przyznać, wskazać winowajcy ani sprzątnąć. I teraz na forum poleciały wyzwiska na nauczycieli – bo zastosował odpowiedzialność zbiorową, a to niedopuszczalne! I w ogóle WIDOCZNIE TO BYŁ ZŁY NAUCZYCIEL, SKORO NIE WYROBIŁ SOBIE WŚRÓD DZIECI AUTORYTETU.

Kurtyna. No jak już nie ma co powiedzieć, to zawsze można to powiedzieć.

Pamiętam, całkiem niedawno, byłam w szkole na konsultacjach, i rozmawiając z wychowawczynią zdębiałam. Otóż dzisiaj praktycznie żadne dziecko nie mówi nauczycielom „dzień dobry”. Nie czują potrzeby, jakby nikt ich tego nie uczył. Teraz nauczyciele pierwsi mówią to powitanie, żeby w ogóle pokazać, że tak trzeba. Przerwy są od zabawy, pogaduszek i smartfona, regułą jest (w piątej klasie!), że dzieci na lekcjach wyciągają jedzenie i picie i są wielce zdziwione, że nie wolno. Myślicie, że filmiki z treściami obraźliwymi dla uczniów dotyczą tylko uczniów? Dzisiaj, gdy każde dziecko ma telefon, nagrywanie nauczycieli w potencjalnie kompromitujących sytuacjach jest normą. Memy, filmiki nieustannie krążą wśród dzieci, nie tylko młodzieży licealnej, ale wśród coraz młodszych dzieci. Ostatnio w bardzo dobrej szkole w Gdyni, w ZERÓWCE (!!!), uczeń napisał na tablicy słowo DUPA i przykleił zdjęcie nauczycielki. To nie są patologiczne szkoły. To są naprawdę dobre szkoły w dużych miastach. I to są nasze dzieci, serio. Wiem, że  wszyscy jesteśmy przekonani, że w domu mamy super dzieci. Ja też! Ale gdy idą do szkoły, zbiorą się w kupę i robią trzodę. Naprawdę.

A co na to rodzice? No jak myślicie? Chodząc na zebrania i konsultacje nieraz się nasłucham takich bzdur, aż mi czasem wstyd. Za rodziców najpierw, a za dzieci potem. Usprawiedliwiają wszystko, jak leci. Zwolnienia z wuefu, basenu, usprawiedliwienia wagarów – piszą na każde żądanie. Dzieci mają smartfony non stop w ręku, na propozycję, by w szkole był zakaz – nikomu to nie przeszkadza, jeszcze się oburzają, że nie wolno w szkole do dziecka zadzwonić. Że w szkolnym sklepiku za mało jest bułek, bo syn nie zdążył kupić. Za to wszystko odpowiadają dziś wychowawcy klas, oni są twarzą szkoły na każdym, pojedynczym stopniu. Córkę kolega zepchnął ze schodów? A gdzie był nauczyciel? Syn potknął się o plecak, idąc do tablicy, i rozciął brodę – a czemu nauczyciel nie kazał sprzątnąć plecaka? Dziecko oddaliło się od wycieczki, poszli z kolegami zajarać „elektryka” i nie wrócili – a czemu nauczyciel im na to pozwolił, przecież mogło im się coś stać? Czemu na zielonej szkole zginęły dziecku pieniądze – to też musi wyjaśnić nauczyciel – wychowawca. I telefony od rodziców odbiera poza godzinami pracy, spotyka się, wyjaśnia, godzi strony – poza godzinami pracy. Albo jeszcze lepiej, to też autentyczna historia, rodzic z naszej klasy: „Przykro mi, nie radzę sobie z własnym dzieckiem. Nie umiem nad nim zapanować, nie umiem” i rozkłada ręce. A mój syn ze złamaną ręką też z nim sobie nie poradził. I co ja mogę zrobić? Albo nauczyciel? Albo – co jeszcze gorsze – zero kontaktu z rodzicami, nie przychodzą na zebrania, konsultacje, wezwania dyrekcji, umywają ręce, dopóki nie wkroczy policja. Wtedy nagle umieją i im się chce. Serio, to też norma.

A z drugiej strony – i owszem, nauczyciele również są różni, tak jak różne są dzieci. Są lepsi i gorsi, mniej i bardziej angażujący się w swoją pracę. Są za nią za to równo rozliczani! I to jest również kłopot – ich pensje nie zależą od stopnia zaangażowania, wkładu pracy, tylko na sztywnych zasadach, wg awansów zawodowych. Trudno w tych warunkach o motywację. Ale czy mi by się zawsze chciało starać, gdyby z podziękowaniu dostawać z reguły kolejne pretensje i kiepską pensję? Nie wiem. Wydaje mi się, że największym problemem jest brak szacunku w społeczeństwie. Dzieci ich nie szanują, rodzice nie szanują, politycy nie szanują… czemu tylko nauczycielom ma zależeć?

I teraz mam dla Was kubeł – nie pomyj, ale zimnej wody. Tak się składa, że kończyłam filologię polską, z czego jakieś 40% studentów (samobójców, jak na nich mówiliśmy) robiło specjalizację nauczycielską, z racji dwujęzycznego liceum mam również znajomości wśród nauczycieli francuskiego. Ale nie tylko. Rozesłałam pytania o zarobki, na rękę, prosząc o prawdziwe, niezmanipulowane przez media, informacje do znajomych mi nauczycieli swoich dzieci, oraz do znajomych przedszkolanek z przedszkoli publicznych. Mam odpowiedzi od dziesięciu osób, pracujących w szkołach i przedszkolach na różnych stopniach zawodowych. Możecie mi wierzyć, nie są to żadne obce osoby, nie znają się, nie mieli czasu „uwspólnić” wersji. Trzeba po prostu spojrzeć prawdzie w oczy: sytuacja nauczycieli, która wydawała mi się bardzo zła na początku, dzisiaj wydaje mi się koszmarna. To jest wręcz ZGROZA i się dziwię, że już się dawno nie sypnęło!

Wiecie, ile pieniędzy (ten „dodatek” o którym tak krzyczą na forach) dostaje nauczyciel za wychowawstwo miesięcznie? 70zł. Całe 70zł za użeranie się, świecenie twarzą i odpowiadanie za wszystko roszczeniowym rodzicom i bezczelnym dzieciom, organizowanie wycieczek, sprawdzanie tanich odpowiedników, okazji, porównywanie ofert na każde głupie wyjście do kina, zapraszanie gości na godziny wychowawcze, i pretensje, że ciągle się robi za mało…

A teraz bomba, same mięsko, ta godna pozazdroszczenia, nauczycielska pensja i opis godzin pracy i obowiązków.


PRZEDSZKOLE: „Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać”

Przedszkolanka, główna nauczycielka w grupie 3-4 lata. 2000zł po 7 latach pracy – tyle na rękę dostaje nauczyciel kontraktowy. Po 7 latach pracy w grupie trzylatków w dużym przedszkolu w Gdyni.

W umowie ma wpisane 25 godzin pracy+ 15h nadgodzin, plus zebrania, konsultacje, wycieczki, które nierzadko kończą się później niż planowane godziny pracy (od bodaj 2 lat nie ma już za nie dodatków), przedstawienia dla rodziców i dziadków, plus przygotowanie dekoracji (poza czasem pracy – bo w pracy mają zajmować się dziećmi). Średnio 40h w tygodniu, co wyklucza podjęcie innej, dodatkowej pracy, szczególnie, gdy ma własne dzieci.

W pracy uczy, śpiewa, rysuje, bawi się, myje dzieciom zęby, ręce, podciera, zakłada buty, karmi, dba o bezpieczeństwo i zdrowie 25 dzieci. Ma jeden miesiąc wakacji, a faktycznie wygląda to tak, że jednego miesiąca dzieci z tego przedszkola idą do sąsiedniego, za to na drugi miesiąc do ich przedszkola przychodzą też dzieci z tego sąsiedniego, co sprawia, że nierzadko ma pod opieką 40, a nawet 50 dzieci w ten drugi miesiąc. I za ich wszystkich zdrowie, bezpieczeństwo, dobre samopoczucie odpowiada karnie. Teraz, po 7 latach, przystępuje do egzaminu w Urzędzie Miasta. Jak zda, dostanie na rękę niecałe 2400zł. I tak przez kolejne 7 lat, bo najpierw musi 4 lata pracować na tym stanowisku i przez następne 3 robić awans. Potem będzie mogła ubiegać się o kolejne 400zł, co po 14 latach pracy da jej całe 2800zł na rękę.


SZKOŁA PODSTAWOWA: „Przestałam już liczyć, ile powinnam zarabiać za to, co robię”

Nauczyciel mianowany, 13 lat pracy w szkole, dostaje na rękę 2100zł, jeśli wypadną dodatkowe godziny – nie co miesiąc – czasem 2400zł.

Po 13 latach nadal uwielbia swoją pracę, ale nie liczy już godzin, które spędza na wycieczkach, kółkach, konsultacjach zupełnie za darmo. Za pomoce dydaktyczne (w tym ksero) płaci sama, organizuje darmowe koła zainteresowań dla dzieci, które nudzą się w domu (jak sama mówi). Sama kupuje akcesoria na kółka, bądź szuka sponsorów, oczywiście „po pracy”. Duża szkoła w Trójmieście.

Nauczyciel dyplomowany z 15 letnim stażem pracy w szkole – 2960zł na rękę.

„Zarobki są upokarzające”

„Uwielbiam swoją pracę, ale zarobki są upokarzające”. Niemal co weekend ma studia podyplomowe, szkolenia, kursy, bezpłatne – ale i obowiązkowe. Do tego rady szkoleniowe, pedagogiczne, przygotowanie uczniów do konkursów, nowe scenariusze lekcji – w sumie dużo ponad 40h tygodniowo. Do tego papierologia, testy, tabelki, diagnozy, dyplomy, które sporządza w domu na własnym komputerze i drukuje na swojej drukarce.

Nauczyciel dyplomowany z 35 letnim stażem pracy w szkole, 3800zł na rękę.

„Ciężko jest utrzymać rodzinę”

Pasjonatka zawodu, organizuje rajdy, żywe lekcje, bardzo aktywna, dzieci ją uwielbiają, a ona dzieci. W klasie posłuch ma niezły, największy problem ma z rodzicami, którzy nie są w stanie uwierzyć w zachowanie własnych dzieci w szkole. Ostatnio jest coraz gorzej i myśli, żeby ostatecznie zrezygnować z tej pracy lub wybrać wcześniejszą emeryturę, bo jeszcze nie miała tak nieusłuchanej klasy i tak roszczeniowych, zupełnie niezaangażowanych w wychowanie swoich „asów” rodziców.

Liczy: podstawowa pensja 3483zł, do tego wychowawstwo i nadgodziny – na rękę dostaje 3800zł, o ile ma nadgodziny w każdym miesiącu. Przeważnie ma. Wychodzi jej w tym 31 godzin pracy, do tego dochodzi: Librus (program komputerowy) ogarnianie ocen, frekwencji, punktów dodatnich, ujemnych, minusów, plusów, uwag, odpisywanie rodzicom na wiadomości – średnio 5h / tyg. Oczywiście po godzinach pracy, bo gdyby robiła to na lekcji, nie mogłaby się skupić na jej prowadzeniu. Poza tym: konsultacje, wycieczki, rozmowy z rodzicami, przygotowanie lekcji, konspektów, w celu uatrakcyjnienia lekcji. Praca zajmuje jej więc średnio 45 godzin w tygodniu, nie ma czasu na podjęcie żadnego innego zajęcia, gdyż ma rodzinę i dzieci.


LICEUM: „Marzeniami dziecka nie wykarmię”

Nauczyciel kontraktowy, 2 lata pracy, 1800zł.

Absolwentka polonistyki, nagradzana poetka, po doktoracie stwierdziła, że jednak jej misją jest szkoła. Dwa lata temu postanowiła uczyć w liceum. Jako nauczyciel kontraktowy,  dostaje 1800zł na rękę. Jest z Gdańska, łatwo było podjąć jej drugą pracę, na pół etatu. Tym samym nieraz pracuje nawet 15h dziennie, średnio 60 godzin tygodniowo, by dostać finalnie z obu prac – 2800zł. Inaczej nie dostałaby kredytu. Twierdzi, że samymi marzeniami dziecka nie wykarmi. Martwi się, że swoje małe dziecko będzie widziała głównie śpiące.


WAKACJE, FERIE, KOREPETYCJE I TRZYNASTKI

Dwa miesiące wakacji oznaczają dwa płatne „świadczenia urlopowe” – wypłacane wg średniej rocznej wysokości zarobków. Przy czym dwa tygodnie sierpnia są już do dyspozycji dyrekcji, przygotowują sale, ustalają plan lekcji, odbywają rady pedagogiczne, egamizny poprawkowe, itp. Trzynastką również jest pensja podstawowa. Łatwo podzielić, co to dla nauczycieli oznacza rocznie:

  • nauczyciel kontraktowy dostaje średnio: ok 1950zł podstawy
  • nauczyciel mianowany: ok 2275zł podstawy
  • nauczyciel mianowany z 20 letnim stażem pracy: ok 2600zł.
  • nauczyciel dyplomowany z więcej niż 35 letnim stażem pracy: ok 4050zł.

Większość nauczycieli, z którymi rozmawiałam, mówi, że nie mają czasu na korepetycje, albo że trudno im o uczniów – o ile o nauczycieli języków, matematyki, chemii, fizyki jeszcze jest duże zapotrzebowanie, o tyle tych uczących geografii, historii, plastyki, biologii – praktycznie zainteresowanie jest zerowe. Jeśli dorabiają, to pisząc artykuły naukowe, albo prowadząc aktywność niezwiązaną ze szkołą.

Aż nie chce mi się myśleć o różnicy w zarobkach między nauczycielem i np. youtuberem, którego w firmie właśnie zatrudniam. Powiem wam jedno – za jeden dzień pracy dostanie tyle, co nauczyciel zarobi w miesiąc. Bardzo średni i bardzo, bardzo młody youtuber. I to robiąc to, co lubi, bez żadnej odpowiedzialności i dla zabawy, wykorzystując swoje pięć minut.

Doprawdy, jest czego nauczycielom zazdrościć. „I te zniżki na komunikację miejską, i te darmowe obiady w stołówce”…


SZKOLNA PATOLOGIA

Abstrahując od coraz bardziej roszczeniowych rodziców „bo płacę podatki na tę edukację” i bezczelnych dzieci „moi rodzice tobie płacą, więc nie możesz mi nic zrobić” (skrajność, pewnie, ale jakże aktualna, zapytajcie nauczycieli swoich dzieci, czy im się taki tekst nie zdarzył), skrajną patologię mamy jeszcze w szkole. Niedoposażone klasy, za duża ilość dzieci, za mało wykwalifikowanej kadry, brak sal lekcyjnych, co powoduje okienka i długie godziny pracy, brak sal gimnastycznych i boisk, a nawet wcale nierzadko brak podstawowych środków czystości, a nawet papieru toaletowego. Serio, w największej szkole w naszym mieście uczniowie są proszeni o noszenie własnego papieru toaletowego. Takie mamy czasy.

Oprócz tego, brak środków na dodatkowe pomoce dydaktyczne, standardem jest, że nauczyciele kupują je z własnej kieszeni; brak możliwości uatrakcyjnienia lekcji choćby przez doświadczenia czy za pomocą specjalnych przyrządów, bo szkół na nie nie stać. Szkoła dzisiaj z każdego kąta woła o pomoc, świat się modernizuje, a ta stoi w miejscu, łatając tylko najbardziej cieknące dziury. Do tego kolejne reformy oświaty, które zamiast porządkować, wprowadzają coraz większy chaos. A w centrum tego wszystkiego są nauczyciele i dzieci.

STOP!


PRZECIEŻ NIKT IM NIE KAZAŁ!

To najpopularniejszy zarzut wobec nauczycieli dziś. Nikt im nie kazał! Mieli chęć, potrzebę, misję – jakkolwiek to nazwać – uczyć nasze dzieci i chwała im za to. Ale niestety same marzenia nie wystarczą. Coraz więcej nauczycieli odchodzi z pracy, szukając zatrudnienia w prywatnych placówkach, albo zupełnie poza oświatą. Na ich miejsce przychodzą młodzi stażyści, tuż po studiach, za 1500zł… Ale i oni szybko się zniechęcają, bo za takie pieniądze nie sposób się utrzymać, a już na pewno nie można założyć rodziny. Tak to dziś wygląda. A teraz zastanówmy się, co będzie dalej… gdyby utrzymał się trend i dzisiejsi nauczyciele rezygnowaliby z pracy na rzecz innej, lepiej płatnej „bo przecież wiedzieli, jaki zawód wybierają” (czytaj: źle płatny), to kto zostałby w szkole i uczył nasze dzieci? Chyba tylko ci, którzy nie są w stanie znaleźć innej pracy – co za tym idzie, tym bardziej nie dadzą rady w szkole, a nasze dzieci czeka katastrofa. Mówiąc wprost: byliby uczeni przez nieudaczników. A może publiczne szkoły zostałyby zamknięte i zmuszeni bylibyśmy płacić za edukację? Naprawdę tego chcemy? Czy czeka nas taki przewrót… czy znowu nauczyciele zostaną zmuszeni do pochylenia głów w imię swojej nauczycielskiej misji, bo przecież to właśnie robią od lat?

Nauczyciele to najmniej zarabiająca grupa zawodowa spośród wszystkich grup z wyższym wykształceniem. To jest twardy fakt. Za bardzo odpowiedzialną pracę – pracę z naszymi dziećmi! – dostają niewiele. Nie wiem, kto z Was ma takie ambicje, by pracując dziesiątki lat i poświęcając zdrowie zarabiać takie pieniądze i pracować w tak złych warunkach. Tu musi chodzić o coś więcej. I tego czegoś nie da się przeliczyć na złotówki. Za to właśnie powinniśmy im dziękować: że od lat, za śmiesznie niskie wynagrodzenie, chce im się chcieć. Uczyć, pokazywać świat, uczyć odpowiedzialności za swoje czyny, chociażby stawiając jedynkę za brak zadania.

Moglibyśmy im podziękować za całe lata pracy bez właściwego wynagrodzenia choćby w jeden sposób: wspierając ich w trwającym od trzech lat (!!!) strajku. Politycy ich ignorują, próbując uciszyć. Szczerze, ja się nie dziwię, że wybrali tak ostrą formę (zamknięte szkoły i przedszkola) i termin – początek egzaminów. Odczuje to całe społeczeństwo i może wtedy coś się faktycznie dla nich zmieni. 

Dlatego proszę: przestań się zżymać, że Tobie będzie tego dnia trudno zorganizować opiekę. Trudno, że nasze dzieci nie pójdą tego dnia do szkoły. Trudno! W ten sposób też nauczymy dzieci, że trzeba walczyć o to, co się słusznie należy.

A przy okazji nauczymy ich tego najważniejszego, czego nauczycielom dziś brakuje najbardziej: szacunku. Nie wykarmi, ale na codzień ulży. Od tego możemy zacząć już dziś.

~ Wasza Pat

 

Więcej o proteście przeczytacie na stronie ZNP tutaj.

Pewnie wszystkich nie przekonam, ale tym, którzy dotarli do końca mojego artykułu, dziękuję i proszę o udostępnianie. Może ktoś się obudzi i zmieni swoje przekonania. Mam szczerą nadzieję. 

Fot. z nagłówka: oko.press