Mimo posiadania piątki dzieci, mimo całej tej wiedzy, zdobywanej dzień w dzień, nadal popełniam błędy. Moim największym wyrzutem sumienia, obok braku cierpliwości krzyku, czym my, mamy, zwykłyśmy się katować wśród koleżanek przy każdym wypijanym kieliszku wina, są te momenty olśnienia, gdy zdaję sobie sprawę, że zgrzeszyłam, jako matka, zgrzeszyłam grzechem głównym. Zaniechaniem. Gdy przegapię arcyważne sygnały, wysyłane przez dziecko, w odmętach codzienności bez-rutyny, gdzie kołowrót zdarzeń sprawia, że mimo naocznych wręcz dowodów – zaniedbuję. Zamykam oczy, podświadomie, a może po prostu odpycham od siebie problemy, z którymi nie tak łatwo dać sobie radę jak z robionym na ostatnią chwilę kostiumem na bal przebierańców. A może po prostu, po ludzku, nie zauważam…

W naszym domu o to łatwo. Wiele się dzieje, wszystko naraz. Hałas, kłótnie, przekrzykiwanie się, nawoływania, wieczna gonitwa dziećmi za sobą i nasza – za czasem. Na pewno macie dla mnie dużo więcej wyrozumiałości, niż ja mam dla siebie samej, ale wiecie co? Posiadanie większej gromadki dzieci niczego nie usprawiedliwia i nie umniejsza. Oczywiście, lubię myśleć, że gdy moje dzieci dorosną, będą umiały nam wiele wybaczyć – w końcu niestandardowo dużo naraz musimy ogarnąć. Ale co z tego, skoro wiem, że te moje momenty zaniechania odbiją się na nich, a odbiją i może zmienią tych Ludzi, którym mogliby być, gdybym dbała BARDZIEJ, ale przez moje błędy – nie będą? Bardziej pewni siebie, jeszcze szczęśliwsi, bardziej wyważeni..? I nie, nie mam na myśli samobiczowania się – przez większość czasu jestem z siebie bardziej dumna, niż powinnam, i szczęśliwa, z ulgą zasypiam. Ale czasem… nie. I to właśnie przydarzyło mi się ostatnio.

Feluś, najbardziej środkowy ze wszystkich. Najbardziej doświadczony poprzez pojawienie się Gucia i Leosia, bo był najmłodszy i najdłużej cieszył się tym stanem. I mój dzielny chłopczyk tak doskonale sobie radził, nigdy nie był zazdrosny i nigdy nie odgrywał się na młodszych braciszkach. Pełna miłość i akceptacja, chociaż na pewno było mu żal, że mamy dużo mniej czasu i zdecydowanie dużo mniej uwagi poświęcamy teraz starszej trójce – bo z oczywistych względów maluchy absorbowały nas prawie cały czas… Myślałam, że mam łatwo i dostałam cudowne, bezproblemowe dzieci. I tak w sumie nadal jest, ale ostatnio dowiedziałam się – po wizycie u pani psycholog przy okazji treningu BioFeedback, którą opiszę w oddzielnym poście – że ma pewne problemy, o których nigdy mi nie mówił, bo… sam nie wie, dlaczego. Po prostu nie.

Zamarłam. Wydawało mi się, że jestem mamą, do której można przyjść ze wszystkim. O wszystkim w końcu rozmawiamy wprost, tak samo o pierdołach, jak o największych emocjach. A mimo to… nie przyszedł. Może uznał, że nie poświęcę mu tyle uwagi, na ile zasługuje jego problem, że zbędę go byle czym..? A co gorsza, może mówił, a ja nie zareagowałam..? Nie wiem, nie chcę nawet myśleć, bo serce mi się kraje, że w ogóle był z tym sam… czy długo, czy krótko, nie wiem… nie chcę dociekać.

Oczywiście, po wizycie, w możliwie najkrótszym czasie zorganizowałam nam czas sam na sam i sprowadziłam rozmowę na tory, o których wspomniała pani psycholog w gabinecie. Na szczęście moje serduszko powiedziało mi wszystko bez problemu… ale to, co powiedziało, bardzo mnie zabolało. Dowiedziałam się między innymi, że mój synek w nocy wielokrotnie się budzi.. i boi.. i nawet, gdy chce mu się siusiu to nie wstanie, bo boi się ciemności, a w niej czają się potwory.. i chcą go zabrać. I nie może ze strachu zasnąć, dlatego nieraz nie może rano wstać, bo długo w nocy nie śpi.

Wiem, że to ten wiek, wiem, że wyobraźnia jest teraz bardzo aktywna, wiem, że to w sumie normalne, taki etap… ale żebym ja to przegapiła? Totalnie przegapiła?

Mój synek chciał spać ze mną, ale to akurat nie jest dobre rozwiązanie, chociaż nie miałabym z tym żadnego problemu. Nasza sypialnia jest na poddaszu, a od dachu dobiega bardzo wiele dziwnych odgłosów, bo mamy dwa gniazda – srok i wróbli. I bywa bardzo głośno, sama nieraz mam dziwne skojarzenia! A ja nie chodzę spać przed dwunastą w nocy – długo musiałby sam być w tej ciemnej sypialni… Poza tym to poddasze jest dość wysoko i dzieli nas od jego pokoju sporo schodów, dlatego pewnie bardziej przerażają go nocne wędrówki. Oczywiście, ma lampkę, ma przy łóżku latarki, ale to jakby nie załatwia sprawy – bo te cienie… te tańczące cienie są przecież jeszcze gorsze!

Dlatego postanowiłam znaleźć inne rozwiązanie, oprócz codziennego wsparcia, rozmawiania, tłumaczenia, przytulania i poświęconego czasu. Znalazłam, zupełnie przypadkiem, pluszaka, który stał się nieodłącznym towarzyszem snu mojego Felutka. To mieciutki, spory piesek, któremu można nagrywać wiadomości przez Cloud Petsową aplikację (na IOS i Android) i przez Bluetooth przekazywać pluszakowi, a ten, po naciśnięciu na łapkę odtworzy je – o każdej porze dnia i w środku nocy. Co więcej, to jest wspaniałe rozwiązanie dla często podróżujących rodziców – można wysyłać wiadomości z każdego miejsca na świecie do apki, a osoba, która zajmuje się dziećmi – rodzeństwo, moja mama czy nasza niania – przekaże wiadomość prosto do maskotki. Całość zajmuje kilkanaście sekund, bo obsługa jest bardzo intuicyjna. A zabawka jest tak fajna, że teraz wszystke moje dzieci chcą dostać swojego Cloud Petsa! Chyba będę sama musiała list do świętego Mikołaja napisać, bo nawet maluchy na widok pieska krzyczą „Mama, mama”, bo ja tam mówię 😉

A jeśli i Wy chcecie złapać zabawkę z tej serii, szukajcie jej na manfi.pl, jak zawsze <3 Z kodem MAMAGANG dostaniecie 10% zniżki na wszystko, w tym na te czadowe Cloud Petsy – są już tylko koty i jednorożce, bo schodzą jak świeże bułeczki 😉

Zresztą sami zobaczcie 🙂 Feluś i jego Cloud Pets na YT

 

To po prostu miłość od pierwszego wejrzenia 😀

Cloud Pets

 

Cloud Pets

 

Żałuję, że nie nagrałam momentu, gdy dałam Felkowi nową zabawkę. Takiego wzruszenia dawno nie widziałam… u nikogo. Do łez ze szczęścia. Żeby jakakolwiek zabawka za 45zł zrobiła coś takiego..? Wręcz niemożliwe.. I wiecie co, mój maluch twierdzi, że odkąd śpi z misiem praktycznie wcale się nie budzi? A nawet jeśli to tuli misia, słucha mojego głosu i zasypia dalej? Nie wiem, czy to może być aż takie proste, by pluszowa zabawka zrobiła za mnie robotę, ale wiecie co – nie mam czasu tego rozkminiać. Na razie działa. Może za chwilę przestanie, a może to Felek wyrośnie z nocnych koszmarów i problem przestanie istnieć… a pojawią się następne? Na pewno. I mam nadzieję, że tym razem będę bardziej czujna…

Ale jeśli nie – dajcie mi swoje propozycje, jak radzicie sobie z lękami nocnymi u swoich dzieci? Macie na to jakieś sprytniejsze patenty?