Jako nastolatka zaczytywałam się w prozie Fannie Flagg, raz po raz przeżywając perypetie rodziny Threadgoode w „Smażonych zielonych pomidorach”, albo Cioci Elner, Sąsiadki Dorothy – mieszkańców Elmwood Springs. Z wypiekami pochłaniałam „Przeminęło z wiatrem” Margaret Mitchell, a Scarlett O’Hara doprowadzała mnie do wściekłości jak żadna inna bohaterka, nigdy! Klimat Południa – Georgii, Alabamy, Missisippi, rozedrgane od upału powietrze, plantacje bawełny, niebywale trudna historia segregacji rasowej fascynowały i zapraszały mnie od dawna. „Forrest Gump” to zdecydowanie jeden z moich najukochańszych filmów, a gdy zaczęłam oglądać HGTV przepadłam dla programów takich jak „Domy z potencjałem” Joanny i Chipa Gaines. Te piękne, stare domy, pełne drewna i cegły… I zakochałam się w Teksasie. Powtarzałam sobie w kółko „ach, jakbym to kiedyś chciała zobaczyć”, z przekonaniem, że to przecież się nigdy, nigdy nie stanie!

Z marzeniami jest trochę tak, jak ze wspomnieniami. Te najprawdziwsze, do których tęsknisz przez całe życie, niejako tapetują cię od środka. Tworzą cię, tak samo jak wspomnienia, i stają się wewnętrznym kompasem: kierują twoimi upodobaniami i wyborami. I bardzo trudno się te największe marzenia spełnia… Głównie dlatego, że jakoś dziwnie, paradoksalnie wpojone mamy, że marzenia są niedoścignione, zbyt piękne, by były prawdziwe, by stały się faktem, wspomnieniem, historią. Wydaje nam się, że ta gwiazdka z nieba na zawsze pozostanie na niebie i możemy tylko ścigać się z jej blaskiem, by kiedyś się w nim ogrzać. Że nie mamy szans jej dosięgnąć. Bo za daleko, za drogo, zbyt jasna, zbyt piękna…

To nieprawda. Czasem trzeba szczęśliwego zrządzenia losu – choćby posiadania u swojego boku drugiej, równie zakręconej w tym samym kierunku osoby i dziadków, którzy zaopiekują się dziećmi – ale marzenia mogą się urzeczywistnić. My właśnie spełniamy nasz American Dream. Już w ten poniedziałek lecimy do Atlanty. Na całe trzy tygodnie!

Oczywiście, że mam wyrzuty sumienia. Tysiąckrotnie analizowałam, czy powinnam, jako mama, zostawiać dzieci na tak długo. Na samą myśl boli mnie serce! A z drugiej strony – to samo serce rwie się do zobaczenia tego wszystkiego, co latami pielęgnowałam we własnej wyobraźni. Małych wiosek i miasteczek, z dala od głównych szlaków turystycznych. I z prostego bilansu plusów i minusów wyszło mi, że wręcz musimy jechać. Trochę teraz albo nigdy. Moi rodzice nie będą młodsi, a moje dzieci może za rok przestaną być tak łatwe do okiełznania. Boże, za rok może nas tu w ogóle nie być. Albo nie będzie nas na to stać. Plus fakt, że profesjonalnie i rodzinnie mamy za sobą okropny czas. Jesteśmy wykończeni, brak nam sił, cierpliwości, energii, zarówno w pracy, jak i w domu. Powoli dochodzimy do ściany – stresu i wyczerpania… Musimy się zresetować. A jak można to zrobić lepiej, niż spełniając jedno z większych marzeń w naszym życiu – o prawdziwym, genialnym #roadtrip po USA?

Plan jest taki: moj przenajświętsi rodzice (nie wiem, jakim cudem mam takich aniołów przy sobie..!) zabierają dzieci na ponad dwa tygodnie na wieś i zaczynają potem z nimi rok szkolny, a my przez trzy tygodnie beztrosko podróżujemy gdzie nas oczy poniosą. Lądujemy w Atlancie, w Georgii, gdzie wypożyczamy samochód – jedną z wymarzonych bestii mojego D –  i mamy 8 dni na dotarcie do wymarzonego przez nas oboje Waco, gdzie spędzimy 5 dni, by potem ruszyć w podróż powrotną, na którą również przeznaczamy 8 dni. Mam zabukowany tylko pierwszy nocleg w Atlancie, obok Muzeum Coca Coli i uroczy domek w Waco, wyglądający jak jeden z tych z programu „Domy z potencjałem”. Poza tym nie robimy skrupulatnych planów – chcemy się uwolnić od tej logistyki wyższego rzędu, którą uprawiam dzień w dzień w domu, planowania posiłków, rozpisywania zadań w pracy. Noclegów będziemy szukać na bieżąco na Airbnb tam, gdzie akurat będziemy i gdzie nam się spodoba. Wolność! Pełna wolność! Chcemy poznać jak najwięcej ludzi, więc szukamy pokojów w domach prywatnych, oczywiście sprawdzonych przez Booking czy Airbnb, na szczęście wybór jest ogromny.

To nasz domek w Waco. Gdy tylko go zobaczyłam, wiedziałam, że będziemy w nim mieszkać, choćby kilka dni! Fot AirBnB

Na liście „to do”, na wstępnie wyrysowanym planie podróży mamy: zwiedzanie plantacji i skansenów w Selmie, miasteczko Laurel (znane z „Moje miasto, mój dom”), Nowego Orleanu i Baton Rouge, i jednego z najstarszych miasteczek w USA, Natchez. Potem zachwycamy się cudownymi domami w Waco, gdzie chcemy zrobić „open house tour”, czyli wbić się w zwiedzanie domów wystawionych na sprzedaż, oraz na wyprzedaże garażowe, i wypocząć nad okolicznym jeziorem. W powrotnej trasie zatrzymamy się na meczu baseballa w Arlington lub Dallas, a potem odpoczniemy przy wodospadach Hot Springs w Arkansas. Zahaczymy o Lynchburg w Tennessee (miasteczko Jacka Danielsa 😉 ), zaliczymy seans „drive in theatre”, czyli samochodowe kino pod chmurką.  Zwiedzimy rezerwat Indian w Chattanooga i zjemy lunch w Whistle Stop Cafe w Juliette. Słowem – chcemy na żywo doświadczyć tego, o czym tak namiętnie rozczytywaliśmy się w książkach i podziwialiśmy w filmach. Dotknąć sedna tego tajemniczego uroku paczek z Ameryki, posmakować i nawdychać innych zapachów i smaków niż te, które kochamy na codzień. Zwiedzić USA – siedem, a może nawet osiem stanów – Georgia, Alabama, Missisippi, Louisiana, Texas, Arkansas, Tennessee, może Missouri…

A może na miejscu okaże się, że będziemy chcieli głównie kąpać się w rzece, uprawiać rock jumping i bujać się w bujanym fotelu na werandzie, popijając mrożoną herbatę? Może trafimy do miejsca, o którym nigdy nie słyszeliśmy, ale w którym będziemy chcieli zostać dłużej? Kto wie? Zapowiada się taki upał, że może zupełnie będziemy musieli zmienić trasę… i to jest własnie najpiękniejsze. Każdy dzień nas zaskoczy!

#roatripusa

Tak w przybliżeniu będzie wyglądać nasza trasa 😉 

Antebellum homes, czyli przedwojenne domy (czyli sprzed wojny secesyjnej) – mamy kilka na trasie

Magnolia Hall, Greensboro 

Magnolia Silos, Waco, TX

Ghost town Cahawba Archeological Park – opuszczone miasto

Laurel, Missisippi

Ale… ja nadal nie dowierzam. Przeżywam dzień w dzień kalejdoskop emocji. Wiele razy zmienialiśmy plany. Z początku mieliśmy jechać z Filipem, Felkiem i Maksem, ale – wierzcie mi lub nie – oni na wieść, że codziennie będziemy kilka godzin w trasie, byli przerażeni 😉 Maks nawet poprosił, czy nie moglibyśmy pojechać gdzieś, gdzie po prostu są baseny i jest ciepło! Dlatego pojechaliśmy wszyscy razem do Egiptu w tym roku. Nie do końca przekonywało ich zwiedzanie plantacji i rezerwatu Indian, pytali tylko jakie rollercoastery będą na trasie i jakie parki wodne. Stwierdziliśmy, że ten pomysł poczeka na realizację kolejny rok czy dwa, chłopaki podrosną, a i my zmodyfikujemy plany, pojedziemy razem na krócej i może właśnie tylko w jedno, góra dwa miejsca naraz. Może do Nowego Jorku lub na Florydę. Nawet nie byli rozczarowani. Mam za to listę rzeczy do kupienia – buty, bluzy, plecaki… 😉

A my? Boże, mamy bilety od kilku miesięcy, ale nawet w zeszłym tygodniu byliśmy o krok od odwołania tego wszystkiego. Nie wszystko układa się po naszej myśli, w pracy ciągle coś, w domu tak samo, ale… już zabrnęliśmy w naszych głowach do tego Teksasu. I potrzebujemy tego, by poczuć się nie tylko mamą i tatą, nie tylko właścicielami firm. I chociaż już tęsknię, to się nie tylko już w głowie pakuję. Dopinam ostatnie szczegóły. Nie dowierzam. Cieszę się, śmieję i unoszę nad ziemią, by za chwilę zastygać, sparaliżowana tęsknotą i wątpliwościami i ciągle rosnącą listą rzeczy do zamknięcia przed wyjazdem… jak choćby przygotowanie biurek, wyprawka szkolna, spakowanie dzieci na dwa tygodnie na wieś, odbębnienie pilnych wizyt lekarskich, żeby nic nas na miejscu nie zaskoczyło. Lekko od tego ześwirowałam, miewam napady paniki i trzęsą mi się ręce. Sto pięćdziesiąt razy sprawdziłam daty ważności paszportów i wiz, wszystkie dokumenty i ubezpieczenia. I mimo to nadal nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, że ten cały świat z filmów i książek niedługo stanie się dla nas domem na kilka tygodni. A byliśmy już raz w Stanach, to wiem, że to będzie gigantyczne przeżycie, jeszcze większe, niż poprzednio. Tym razem będziemy bowiem zdani tylko na siebie i będziemy mieć całe trzy tygodnie do spędzenia tylko tak, jak nam się podoba… jadąc tam, gdzie nam się danego dnia zamarzy, śpiewając „On the road again”… Brzmi nierealnie, nawet dla mnie w tej chwili. Prawda, że brzmi to jak sen?

Mam kilka postanowień. Przede wszystkim to o względnie niskobudżetowej podróży. Kupiliśmy bardzo tanie bilety i tanio wypożyczyliśmy auto. Mamy świetnego partnera w podróży – dostawcę internetu na całym świecie na przenośnym routerze – XOXOwifi. Ale to wszystko opiszę Wam w kolejnych postach! Te promocje, które udało się nam złapać, były dla nas jak znak, że dobrze robimy. Na noclegi także postaramy się wydać jak najmniej, może nawet prześpimy się w aucie gdzieś na parkingu – ale głównym powodem spania w domach prywatnych jest chęć poznania jak największej ilości lokalnych mieszkańców, zobaczenia, jak naprawdę się żyje na drugim końcu świata, w tej mitycznej Ameryce. I nie jest tym razem naszym celem zrobienie wielkich zakupów, chociaż staroci i dekoracji z Waco się nie oprę na pewno… Będę prowadzić dziennik podróży – zarówno online, jak i odręcznie. To będzie najpiękniejsza pamiątka z takiej szalonej przygody. Ale przede wszystkim chcemy odpocząć, natchnąć się tak bardzo, jak to możliwe, spokojem i dystansem. I wrócić naładowani wrażeniami na najtrudniejszy sezon w pracy i w domu.

Gdy mam ochotę zarzucić ten plan ze strachu – bo coś może pójść nie tak, albo zatęsknię się za dziećmi, a one za mną, włączam Airbnb i szukam nam noclegu gdzieś na trasie. To znaczy – przeglądam nasze opcje. Cudownie mieć tyle różnych opcji! Przeglądam sobie, trafiam na perełki i… I wiem, że nie przepuszczę tego, choćby nie wiem co. Bo nam się też coś wielkiego od czasu do czasu należy. Czas dla siebie samego, dla nas tylko wzajemnie. Nie podróż służbowa, nie spotkania za spotkaniem, nie targi. Tym razem droga przed siebie, trzy tygodnie w aucie z mapą w ręku. Wolność i przygoda życia…

Nie zapomnijcie nas śledzić na Instagramie – tu. Będzie relacja na żywo, oczywiście z przesunięciem czasowym. Postaram się pokazać wam najwięcej jak się da, bez utraty sił i czasu na przeżywanie TAM. A resztę pokażemy po powrocie. Spodziewajcie się milionów cudownych domów, drzwi i okien 😉 bo to nas za każdym kolejnym programem w HGTV zachwyca 😉 I nie straszcie nas historiami z Walmart itp… wszędzie można trafić na świra… Trzymajcie tylko kciuki za nasz American Dream, a potem szczęśliwy powrót do domu. I jeśli chcecie podrzucić jakieś pro-tipy czy pomysły na miejsca must-see, czy co zjeść, będziemy superwdzięczni! <3 

Wasza Pat 

(która chyba zwariowała)