Tuż po urodzeniu bliźniaków napisałam chyba najkrótszy i, przy okazji, jeden z najlepszych tekstów w moim życiu – ten: Uświęcona. Byłam wtedy tak szczęśliwa, że dosłownie unosiłam się nad ziemią. Pełnia szczęścia, wydawało mi się, że nie mogło być już lepiej! Nie chciałam niczego więcej od życia!

Tylko czy mogłam wtedy przypuszczać, w jakim kierunku rozwinie się nasze życie? Ile zmian, tych na lepsze, nas czeka..?

Praca, dom… i kto do nas dołączy?

      Przez wiele lat nasze życie biegło ustalonym torem. Byliśmy zdrowi, szczęśliwi, zapracowani, zabiegani, mieliśmy siebie i to było piękne. Było nam bardzo wygodnie, bardzo dobrze… nie czuliśmy potrzeby zmian. A jednak, one nas chyba potrzebowały – i porwały nas ze sobą, a wraz z nami cały ustalony porządek. Przełom 2020 i 2021 wywrócił nasze życia do góry nogami…

Ostatni rok był dla nas absolutnym life changerem. To wprost nieprawdopodobne, bo w krótkim czasie zmieniło się niemal wszystko – oprócz tego, co najistotniejsze. Nas. Byliśmy w tym razem, na dobre i na złe, i dzięki temu wyszliśmy z każdej opresji obronną ręką. Ale poza tym zmieniło się tak naprawdę wszystko!

Na początku 2o2o wydarzyło się w naszym życiu wiele złego, co kazało nam przewartościować mnóstwo spraw. Doświadczenia, relacje z ludźmi, pęd, w którym żyliśmy. Musieliśmy podjąć wiele decyzji, zaczynać od zera, odbijać się od dna. W przededniu covidowego lockdownu, który całkiem odbierał nadzieję… Ale nie chcę już tego rozpamiętywać, podsumuję tylko – tak widocznie musiało się stać, byśmy mogli stać się panami własnego losu. Słono zapłaciliśmy za wolność, ale ona jest bezcenna… daje taki spokój, tak wiele możliwości..! Od dna można w końcu się tylko odbić, prawda? Efektem tej drastycznej zmiany jest tak wiele dobra, które dzieje się teraz, ale – po kolei.

Jesienią 2020 pojechaliśmy znienacka obejrzeć dom, który znajdował się nieopodal naszego. Znalazł go D., pojechaliśmy właściwie z ciekawości, bo był po prostu domem idealnym dla naszej rodziny, a przy okazji miał piękny ogród i znajdował się na obrzeżach miasta – okolica jak na wsi. Kury, konie, pola i lasy… Weszliśmy przez bramę i oniemieliśmy. Serce dosłownie waliło mi jak młot: to właśnie był TEN dom. Dom jak ze snów! Na dodatek okazało się, że znamy się ze starych czasów zarówno z agentką nieruchomości, jak i z właścicielami – jaki świat jest mały!

Sam zakup to była niezła okazja… w końcu niewiele jest domów dla tak dużych rodzin, jak nasza, niewiele osób buduje się z takim metrażowym rozmachem 😉 I niewielu też ludzi szuka tak dużych posiadłości. Ale jak go kupić, skoro nie planowaliśmy w ogóle takich ruchów, w naszym starym tak naprawdę kończyliśmy dopiero remont. Ile czasu musiałoby minąć, zanim byśmy go wystawili, sprzedali, zanim nowi właściciele załatwiliby formalności – to ten, który znaleźliśmy, byłby już dawno sprzedany komu innemu!

Nasz „stary” dom

Dlatego pół żartem, pół serio rzuciłam: A może się zamienimy? Byli zainteresowani, ale myślałam, że z grzeczności, w końcu – jaaaaasne, takie akcje to tylko w filmach! 😀

I nikt nie był bardziej zdziwiony, jak my, gdy okazało się, że nasz dom idealnie pasował nowym właścicielom – tak jak nam pasował ich 😀 Nasz był już po remoncie, blisko centrum miasta, w tym trzeba było remont zrobić i stał na obrzeżach – i okazało się, że dla obu stron zamiana jest zwyczajnie korzystna <3 Po prostu historia jak z bajki… Nie minęły trzy miesiące, jak wymieniliśmy się kluczami i zaczęła się dla nas wszystkich nowa droga życia!

Nasz nowy dom  

     I to dosłownie… umowę ostatecznie podpisywaliśmy 15 stycznia, a ja 4 stycznia zrobiłam test ciążowy. I nie posiadałam się z radości – los zsyłał nam kolejnego szczęśliwego człowieka… wymarzyłam sobie małego Ignasia! Jak to się mówi: nowy dom, nowe dziecko, i u nas to się w stu procentach sprawdza, za każdym razem 😉 Chyba nie powinniśmy planować więcej przeprowadzek 😀

A wyobrażacie sobie, co się działo, gdy poszliśmy na USG, a potem – gdy odebrałam wyniki testów genetycznych NIFTY… nomen omen, dokładnie 8 marca, w Dzień Kobiet, i okazało się, że to dziewczynka!? W sumie nie wierzyłam w to wcale, nawet po tych wynikach – długie miesiące zajęło mi pogodzenie się z tą wiadomością. A może się przestraszyłam… Czułam, że to już za dużo szczęścia, nie pozwalałam sobie na radość, modliłam się, by to maleństwo było tylko zdrowe, bo co za dużo, to aż strach…

fot. Marta Sokołowska MS Studio

 

A tu los miał dla mnie kolejną niespodziankę – któregoś dnia w marcu odebrałam telefon od producentów programu „Inspirujące kobiety” Doroty Wellman. Przysięgam, że przez pierwsze kilka dni, odbierając kolejne telefony z ustaleniami, byłam przekonana, że to nowa seria „Mamy cię”, albo że ktoś z naszych przyjaciół postanowił sobie zakpić z koleżanki – influencerki 😉 i nas zwyczajnie wkręca. Uwierzyłam chyba dopiero, jak przyjechali do nas z kamerami… To były najbardziej niesamowite dwa dni – uśmiech nie schodził mi z twarzy, bo uwielbiam Dorotę i na żywo okazała się jeszcze bardziej fantastycznym człowiekiem, niż mi się wydawało, a przy okazji zetknięcie ze światem telewizji (a przez wiele lat marzyłam, by tak pracować), było dla mnie dosłownie spełnieniem wielkich marzeń z młodości. Niesamowite przeżycie, cudowna pamiątka… sami możecie przekonać się, oglądając nas w Player.pl pod tym linkiem (odc. 7 – Mogę wszystko!).

Nadal nie wiem, czemu znalazłam się w tym programie – inne bohaterki robią dla świata tak wiele, a ja po prostu jestem szczęśliwą mamą… ale to po prostu było bardzo, bardzo miłe!

 

Na tym nie koniec… po programie przyszło wiele fajnych, zawodowych propozycji – IG rozwinęło mi się bardzo, dzięki czemu mogę powiedzieć, że stał się coraz większym wsparciem naszego domowego budżetu i cokolwiek o tym nie myślą inni, dla mnie jest to ogromne wyróżnienie, ogromna satysfakcja. Tymi rękami, sama to zbudowałam!.. I po tylu latach – w końcu w internetach z w ramach własnej przyjemności siedzę już od 2013r! – udało mi się samej stworzyć sobie miejsce całkiem dobrze płatnej pracy <3 Dumna jestem z tego bardzo!.. I mam nadzieję, że to rozumiecie i nadal będziecie nas wspierać <3

A przy okazji, od czerwca do września udało nam się zrobić remont w domu, właściwie zakończyć jego pierwszy etap, czyli parter. Sporo zmieniliśmy, ale udało nam się zrealizować chyba wszystkie pomysły. Zakres prac był ogromny – po pierwsze zmiana ogrzewania na pompę ciepła i podłogówkę, co spowodowało konieczność zmian wszystkich podłóg, powiększenie salonu, zrobiliśmy nową kuchnię, wydzieliliśmy drugą łazienkę, wyremontowaliśmy obie i powiększyliśmy przedpokój. Wstawilismy też nowe drzwi na tarasy i wejściowe. No ogrom, ogrom prac, które na pewno będę Wam jakoś pokazywać, ale jak już się urządzimy na fest, bo póki co – ani jeden kąt w domu nie jest w stu procentach gotowy 😉 Nie ma listew, szafek, zabudów, dekoracji, obrazów, luster itp. Pewnie zejdzie nam lekko do grudnia, bo…

17 września 2021 wydarzyło się to, co najważniejsze: urodziła się nam malutka dziewczynka!!! Tak cudownie nasza, podobna do nas wszystkich po troszku, a jednak – ONA!.. Wymarzona siostrzyczka, wyśniona córeczka <3 I (po wielu dniach wyborów i kłótni, bo każdy chciał jej nadać „swoje” imię) została demokratycznie nazwana: Emma Patrycja <3

     To spełnienie tych marzeń, które nigdy nie miały się spełnić – dawno juz straciliśmy nadzieję, że kiedykolwiek będzie nam dane mieć córkę. Dzisiaj nie możemy się na nią napatrzeć, nacieszyć oczu, nie ma końca kolejce do noszenia królewny na rękach – słowem, zawojowała nasze serca, całej rodziny – nas, braci, dziadków, cioć… Czujemy, że to jest wisienka na naszym rodzinnym torcie i chcemy chłonąć każdą chwilę tego maleństwa w naszych ramionach – póki chce w nich być <3 bo po Filipie wiem, jak nagle, znienacka, z dnia na dzień, nasze „małe” dzieci rosną i przytulanie się jest nagle na liście „don’t do”!

(fot. Ela Bednarek <3 )

     Mam już tylko jedną prośbę do losu: o zdrowie… żeby do woli nacieszyć się tym wszystkim, co mamy… i niech tak już zostanie, jak jest, o nic więcej nie proszę!

Na koniec mam tylko jedną myśl podsumowania: warto pozwolić sobie na zmiany, choćby najbardziej drastyczne, nawet najbardziej dramatyczne… takie, których się boimy. Takie, które zmiatają wszystko, co mamy i każą budować od nowa na zgliszczach starego porządku.

Joanna Gaines (którą absolutnie uwielbiam, dla której pojechaliśmy dwa lata temu na podbój Teksasu!), powiedziała:

“If I had planned my life, it never would have ended up like this. So maybe it’s kind of fun not to plan. Maybe it’s more fun just to see where life takes you.”

I czasem trzeba pogrzebać coś, co było dobre – by zbudować jeszcze lepsze… My w ciągu niespełna dwóch lat zmieniliśmy w naszym życiu niemal wszystko i dzisiaj możemy świętować.

Nie jesteś ciekawa, co na Ciebie czeka za progiem Twojej wielkiej zmiany..?