Zobacz to.  Tak będzie wyglądać twój marudny, słodki pierdzioszek za kilka lat. Taki będzie duży.

Zanim się obejrzysz.

Wiem, wszystko wiem. Nosiłaś w pękającym brzuchu. Rodziłaś w bólu. Nikt nie mówi, że było lekko! Każda kobieta wie, że to jest jarzmo. Z cudownym zakończeniem, ale jarzmo. Przyniosłaś ze szpitala, położyłaś w łóżeczku i… opadła kurtyna endorfin. Zaczął się festiwal – karmienia, przewijania, karmienia, przewijania, wstawania w nocy, karmienia, przewijania. Krótkie chwile ciszy przerywane nader częstymi kwileniami, a potem wrzaskami. I twoim wkurwem przesycone powietrze, gdy obudziło się pięćdziesiąty piąty raz w środku nocy.

Pamiętam to uczucie przytłoczenia, które nieraz wydawało się nie do zniesienia. Zastanawiałam się po co mi to, na co, dlaczego, ba.. za co. Za co taka kara. Te kudły nieuczesane, paznokcie obdarte, dresy wyciągnięte, bo ani czasu, ani chęci, ani motywacji. To utytłanie przy pieluchach, garach, pralkach, lekcjach, z chwilą oddechu na zakupach w biedrze, marząc, by nikogo w tym stanie nie spotkać. Relaks przy odmóżdżającym programie telewizyjnym wieczorem, z ssakiem przyklejonym do piersi. A potem wieczne: choroby, szczepienia, butelki, zupki. A dalej: przedszkola, zajęcia, lekarzy, szkoły, treningi, poczucie zagubienia między planami lekcji, wywiadówkami, taksującymi spojrzeniami nauczycielek i innych mam. I głośne pierdy, salwy śmiechu, głupie odzywki i skarpety pod poduszką w kanapie, niedojedzone, lekko spleśniałe kanapki pod łóżkiem, pogubione puzzle, gry bez kostki, bałagan w klockach, zabawkach, książki podarte, zeszyty pogryzdane…

Znam to. Przerobiłam kilka razy, a dziwnie jakoś zawsze potem marzyłam, by do tego wrócić. Pamięć matki jest krótka. Egoizm przewrotny. Miłość jakby nienasycona. Nieważne, ile razy wejdziesz do tej rzeki, tyle razy chcesz z niej wyjść – a potem wrócić, by się unurzać, podtopić, wychłostać tym lodowatym, matczynym strumieniem, tak odżywczym, jak nic innego..! Pierwotny instynkt samicy, odporny na wszelką logikę i okoliczności.

I teraz mówię Ci to ja, matka razy pięć: TO WSZYSTKO MINIE. Ten wkurw niemożliwy. Ból dupy, że wszyscy naokoło mogą robić coś poza tym, a ja nie. Ten wstyd, że wszystkie inne matki takie ogarnięte, a ja nie. To poczucie niesprwiedliwości, że wszystkie takie grzeczne dzieci mają, a ja nie. Wkurw, że inne śpią, a moje nie. I te niekończące się zupki, pralki, mopy. To się wszystko się kiedyś skończy.

     Kiedyś przyjdzie Ci do domu taki gość. Niby twój. Niby kość z kości i krew z krwi. Niby znasz. Ale nagle serce pęka ci na milion kawałków – dziwna mieszanina dumy i lęku – bo już wiesz, że on jest jakby SWÓJ. Bardziej swój niż twój. I odtąd – już coraz bardziej, coraz wyłączniej, tylko swój.

Kiedyś przyjdzie ci taki gość. Duży. Mądry. Wygadany. Pewny siebie, daj Boże, bardzo i nie za bardzo. Dobry taki i zdolny. Czytać i liczyć potrafi. Pływać potrafi. Taki, co uczy się latać. I na głęboką wodę się kiedyś rzuci, zupełnie bez ciebie i twojej opieki. A ty chcąc nie chcąc będziesz mogła tylko patrzeć z dołu – jak leci lub spada, trzymać nadal otwarte ramiona. Tylko.

I wtedy wiesz. Że to całe utytłanie matczyne to jest tylko etap. Zawsze krótki. Za krótki. I mimo tych bezdusznych łez wylanych za paznokciami i przespaną nocą: zbyt mało dotkliwy. Za mało to zapamiętałaś. I oddałabyś wszystko, by tam wrócić.

A nie da się.

     NIE MARNUJ CZASU. Szkoda tracić go na marudzenie, zawodzenie nad utraconym „własnym” życiem. Ono wróci. Szybciej niż się obejrzysz. A to matczyne unurzenie nie wróci. Nigdy już. Nie w takiej formie. I tak, jak teraz wyjesz, bo masz dość, tak zawyjesz bardziej, bo beznadziejnie: bez szans na powodzenie.

Korzystaj więc. KORZYSTAJ! Pełną piersią karm, nie śpij, wpatruj się. Chłoń. To nic, że boli, bo trwa to tak krótko. Nasyć się, byś nie zapomniała. Zapachu, dotyku, miękkości. Tego smrodku nawet. Tego uczucia, że wszysko, zawsze, na rozkaz, na jedną zmarszczkę na czole. To miłe przecież, wbrew pozorom, być tak niezbędną. Bo jesteś niezbędna. Teraz. Nie zawsze będziesz. Ale teraz jesteś.

I zapisz się. Zapisz się w tym dotyku, zapachu, smrodku. Bądź, tul, całuj, pachnij, noś, nie śpij. BĄDŹ. Teraz, nie potem, nie jutro, nie zaraz. TERAZ. To zadziała jak lina, łącząca obie strony. Zapamiętacie to oboje, każdą komórką ciała, każdym zmysłem. I tym się będziecie w najtrudniejszych chwilach pocieszać. Patrząc na zdjęcia, nie inaczej, ale przypomnisz sobie fragmenty, zapachy, uczucia… Których by nie było, gdybyś się tak teraz nie unurzała.

     Zmarnowałam wiele takich słodko – słonych chwil. Na złość i żal, i pośpiech. Podążanie za egoistycznym światełkiem w tunelu. Przeoczyłam wiele, chociaż też nie chcę się samobiczować – starałam się nasycić każdym zapachem, widokiem, uczuciem… mnóstwo pamiętam, a mnóstwo blaknie… bo zajęłam się czymś innym, co wydawało mi się wtedy – wydaje mi się czasem – ważniejsze… a nie jest. NIC nie jest. I najgorsze jest to, że dziś mam taki dziwny czas… Mogłabym obiecać, że więcej czasu już nie zmarnuję, ale to byłoby kłamstwo. Lajf is hard. Wiem, że za dużo się dzieje w moim życiu teraz, bym mogła tak bezpowrotnie się zanurzyć raz jeszcze. Dlatego większość tego najsłodszego czasu już bezpowrotnie za mną. Nie, nie żałuję, uwielbiam swoje życie, ale gdzieś na dnie… wiem, że kiedyś sobie to przypomnę. Ten brak. I nie wiem, czy wtedy nie pożałuję.

Ale Wy – może jeszcze macie taki czas teraz. Korzystajcie więc! By kiedyś, za te x lat, spojrzeć na rosnące dzieci – z dumą, spełnioną, zachwyconą dumą, i zobaczyć odzwierciedlenie tych wszystkich wysiłków.

Ja już czasem widzę – i wiecie co? Duma. Duma milion. Było warto. Jest warto!

Pamiętajcie: TERAZ.

Wasza Pat